23.9.13

"W imię."

Jako matka dziecku nie mogłam chodzić na festiwal równie intensywnie, jak wtedy, kiedy matką dziecku nie byłam. W związku z tym zapodałam sobie sobotni poranek z kinem LGBT, a co.


Nie widziałam "33 scen z życia". Coś mi się tylko majaczy, że mogłam na nich zasypiać. Ale żeby było jasne, ja potrafię doskonale zasnąć na wszystkim. Ominął mnie też "Sponsoring", a to już nie wiem dlaczego. W ostatnim numerze Harper's Bazaar przeczytałam wywiad z Szumowską i jakoś ją polubiłam. Dać jej szansę, jednym słowem. I tak w sobotni poranek wybrałam się na seans.
Szumowska w duecie z Englertem (jeny, chłopaku, jakie Ty zajebiste robisz zdjęcia!!!) znakomicie oddają klimat polskiej wsi. Oglądamy sceny spod sklepu, który jest centrum życia towarzyskiego, oblewanie się wodą ze szlaucha (to ponoć regionalizm, chodzi o węża ogrodowego ofkors), skoki do jeziora, igraszki na łące, czy wyśmiewanie się z "wiejskiego głupka". Tak samo jak Małgośka, wakacje spędzałam na wsi, więc doskonale pamiętam wszystkie te zabawy. Ale paradoksalnie na tym sielskim tle odbywa się ogromny dramat. To dramat samotnego księdza Adama (nagrodzona w Gdyni rola Andrzeja Chyry), któremu miłość do Boga nie wystarcza, który szuka bliskości, kogoś do kogo mógłby się "przytulić", jak sam określa we wstrząsającej rozmowie z siostrą. Ta swoista spowiedź to jedna z mocniejszych scen w filmie - totalny brak zrozumienia ze strony najbliższej osoby po comingoucie. Zdaje się, że to też dramatyczny i na wskroś prawdziwy insight.
Oczywiście udało mi się też popłakać w czasie sceny z procesją. Poczułam, że ta wspólnota chrześcijańska to jeden wielki fake, że na pewno nie ma w niej zrozumienia i nawet próby zrozumienia.
Czy to wielka kpina z kościoła? Nie wiem. Na pewno postać biskupa, choć narysowana prawdziwie, a może i właśnie dlatego, nie wzbudza sympatii i obrazuje powierzchowny stosunek tej instytucji do szeroko rozumianego problemu celibatu. Bo mimo że bohater Szumowskiej ma skłonności homoseksualne, to wydaje mi się, że "W imię." ma dużo bardziej uniwersalny wydźwięk.
Trochę mi żal, że twórcy nie wycięli ostatniej sceny, która według mnie psuje film, odbierając mu autentyczność. Cóż, licencia poetica.