20.12.07

A to dziwna firma

Pozwalam sobie dziś na przedruk tekstu pewnej koleżanki.
Jako że firma A. dba o coroczne „plackowe” dla Pań, dziś jest mój ostatni dzień pracy przed świętami. Huuurrraaa!!! Na posterunku pozostają już tylko niezadowoleni, przez co znacznie bardziej zintegrowani swym poczuciem krzywdy, szepczący między sobą rzucając wrogie ukośne spojrzenia, faceci ;))) My – facetki – mamy wolne. Muszę jeszcze tylko udać się po 14.00 na firmową Wigilię. Jej program obejmuje aspektów wiele. Pierwszy z nich zauważa się już wkraczając do naszego zmurszałego dworku – wszyscy są bardziej niż zwykle eleganccy. Mówiąc „bardziej niż zwykle” pragnę podkreślić, że u nas obowiązują stroje oficjalne na co dzień, także sorry, ale osiągnięcie jeszcze wyższego stadium jest moim zdaniem mega wyczynem! Lasie lśnią, niektóre wdziały nawet taftowe kreację (!!!), faceci w czerni garniturów, pięknie kontrastującej z bielą ich koszul. Normalnie chcąc nie chcąc (bo ja mam sztruks bordo na sobie i uważam, że osiągnęłam szczyty) czuje się uroczystość w powietrzu :)))) Chyba z tej okazji zamówiłam sobie dziś u Lucka (nasz specjalista ds. codziennych zakupów spożywczych) karpia w galarecie – 3,45PLN, całkiem smaczny stwierdzam, właśnie go w sposób dla mnie właściwy, czyli nad klawiaturą, konsumuję. Zresztą spoko – na naszych Wigiliach są zawsze pycha paszteciki, które pałaszuję z apetytem, wydając pełne aprobaty pomruki, także na głodniaka stąd nie wyjdę ;))))) Są też minusy, bo pewnie w imię równowagi na świecie nie może być za okej. W związku z tym będę się musiała zmierzyć z dzieleniem się opłatkiem połączonym z obfitym obcałowywaniem – ZE WSZY-STKI-MI!!! Będę się ściskać z naszą burkliwą księgową, która zawsze siedzi w swoim kantorku za zasłona dymną, z petem w gąbce i na prawdę nie trudno wyczuć, że ktoś był rozliczyć delegację czy odebrać bony (dziś H prezentuje obficie sztuczne złoto, obstawiam że z katalogu BONPRIX – tak mi jej ogólna stylizacja podpowiada). Poprzytulam się do panów prezesów, tych starych, ale wiecznie obecnych, i tych nowych. Do tłumaczki G, która z wrażenia na pewno apetycznie spotnieje – plus całowanie na trzy – taki ma G zwyczaj. A będzie pod wrażeniem na pewno, bo zanim przystąpimy do radosnego dzielenia się opłatkiem odwiedzi nas… ksiądz!!! Jest to nasz „wieloletni przyjaciel” – przynosi nam Słowo Boże pod choinkę przybraną bombkami, oczywiście z logo. A potem śpiewamy sobie wspólnie kolędy – wszyscy zgodnie, głośno i wyraźnie – bo mamy kolędowe caraoke… Ponieważ dzielenie się podarkami w świątecznej atmosferze biura jest pomysłem przemiłym, co roku wszyscy bardzo chętnie i radośnie zrzucają się na drobiazgi, które kupuje dla nas super fajny dział PRu. Na przykład w zeszłym roku dostałam kapitalny świeczniczek – do dziś leży pod moim biurkiem i przypomina cudne acz ulotne chwile. Prawda, że extra??? Ale dobra, źle nie jest no i wolne będę miała aż do 2 stycznia. Zresztą dziś głównie odbieram i wysyłam życzenia – gustowne kartki dźwiękowe (zwane przez przemiłych nadawców „życzeniami muzycznymi”… po kilka MB…), kartki cudem doręczone na czas przez hiper skuteczną pocztę polską, a Łotysze to mi nawet przysłali babkę czekoladową! Deczko się zgniotła, więc polewa gdzie niegdzie nadpękła, ale generalnie babka prawie jak nowa ;)))))) Zabiorę ją już wkrótce, już za chwilę, do domu, ulatując stąd na skrzydłach euforii. Wpakuję się w golfa skarbonkę i śmignę, mniej spektakularnie niż skodą, ale zawsze ;)))) pozostawiając kleje daleko z sobą. Nawet logo na masce skody długo nie zobaczę.

19.12.07

bo życie się rozciąga, a wena jest King Konga

Chciałam zeznać, że Skorpion nie ma racji. Zakładając, że życie się rozciąga, czyli że się w nim więcej dzieje, bo tak to odczytuję, to człowiek ma wenę King Konga. No u mnie się to nie przekłada. I to jest przypał. Bo w tym sensie życie mi się rozciąga, a wena nie jest King Konga. Można jednak inaczej zinterpretować rozciąganie się życia. Że to wtedy jest jak ono płynie powoli i jak jest dołujące, dojmujące i szare. No i wtedy jest wena King Konga. Człowiek zdołowany - człowiekiem pisarsko twórczym. Swoją drogą, pisarz optymista, czy poeta-optymista to chyba oksymorony są, co nie?
Z drugiej jednak strony, taki człowiek zdołowany to raczej depresyjnie pisze. Na czym jechał więc Tuwim? Albo Brzechwa?
No to proszę - Pan Kleks (a właściwie Piotr F.) na pocieszenie.



Wiem, wiem, przydałby się King Kong albo Skorpion.

18.12.07

Rezerwat

W poczuciu swego rodzaju obowiązku wobec P. postanowiłam, że wybiorę się do Srebrnego Ekranu na Rezerwat. Nie dość, że P. dostał tę nagrodę, to jeszcze ponoć film też przechodzi. A że widziałam tylko we fragmentach, to tym bardziej byłam zajarana. I co się okazało? Że seans odwołali. Mówi młodzieniec, dość ADHDowy taki, że łahaha na tym Trójmieście to nieprawdę piszą. Ja pierdziu, myślę se, troche mogłoby im zależeć na Klyjentach (choć krawatów nie mieliśmy, to i tak nie byliśmy jakoś mocno awanturujący się) i przecież wiadomo, że trojmiasto.pl jest takim miejscem, na które się wchodzi, jak się chce iść do kina.
Ale P. - ja pójdę. I ja obejrzę.

17.12.07

Po pierwsze uczciwość, po drugie młodość

W sobotę byłam na koncercie reggae. Co zapamiętałam? - "My nie będziemy się zabijać o pieniądze" - ehe, srutututu. Pamiętam jak pewna M. (i ta M to nie ja) zarzekała się, że ona to na pewno nie będzie jeździć samochodem i futra sobie nie kupi też, kiedy ze sceptyzmem mówiłam (tak, tak, ja ze sceptyzmem), że jej idealizm pankowo-hipisowski skończy się wraz z dorosłym życiem, co to jest z kapitalizmem nierozłącznie związane. I co robi teraz M.? M. pracuje jako prawnik, ma samochód i buduje sztuczne potrzeby. Nie żebym ja miała tak zupełnie inaczej.
Ale o uczciwości miało być. No więc młodzież w Uchu okazała się uczciwa. Mądra K (z korporacji KFC) wrzuciła mi telefonik w czasie koncertu za bluzeczkę, a bluzeczka taka raczej ciążowa, więc telefonik spadł na ziemię, bo ja myślałam, że K. tak po prostu mi za bluzeczkę rękę wkłada. Jeszcze se wmówiłam, że ona ten telefonik sobie do torebki włożyła.
I uczciwość ludzka zwyciężyła - ktoś znalazł telefon i odniósł do baru.
No właśnie - szczęście to jednostki? Czy może uczciwość społeczna?

13.12.07

Wielki Postulat Energetyczny

Na kanwie ostatniej lektury, i nie mówię tu o Wysokich, ale o "Manifeście Komunistycznym" postanowiłam zerwać ze swoim permanentnym zmęczeniem i przerzucić się na permanentne naenergetyzowanie. Szczerze mówiąc, impulsem stało się stwierdzenie Z., że ja od jakichś 2 tygodni jestem śpiąca. I faktycznie, taka ostatnio byłam niewyspana. [S., kolega z pracy, wspomina wagary w liceum - bleeee, przez jego wagary ja się nie mogę skoncentrować]
Od czasu kiedy zerwałam z permanentnym zmęczeniem życie jest dużo piękniejsze. Wstaje rano i nie zaczynam dnia od zdania: "Ale się dziś nie wyspałam" albo "Ale jestem zmęczona". Nie, teraz mówię "Co za mega wypas! Znów do pracy - hurrra!". I wspomnieć znów muszę, że dziś piątek :)

11.12.07

zmęczenie permanentne

Chodzę ospała od dwóch już chyba tygodni. Jak spoglądam za okno, to rzygać mi się chce tym moim zmęczeniem na cały ten zafajdany deszczem świat. Nawet w tym moim pudełeczku na czterech kółkach jest mi źle, bo szyby parują od tej wilgoci wszechobecnej. Do tego dochodzi poranny rytm wyznaczany przez budzik. To samo w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek i piątek. Prysznic, zęby - wyjście - dojazd - job- wyjazd, itd. Rzygnę na tę rutynę całym swoim jestestwem. A wraz z tą rutyną czas przemija, starość dopada i to zmęczenie niewiarygodne. Bo ile człowiek może być zmęczony? A przecież wiadomo, że nie zejdzie na amęt, bo nie może tak po prostu. By się musiał głodzić, a tego człowiek nie zrobi, bo mu instynkt nie pozwala.
W takim momencie zaczynam myśleć o podróży. I szlag mnie trafia, zazdrość taka pierwotna, jak A. przesyła zdjęcia z tripa do Turmenistanu. Bo ona może, a ja nie. Bo moglibyśmy wszystko mieć, gdyby nam się chciało chcieć.

10.12.07

kradzież we śnie

Dziś śniłam, że jestem małym chłopcem. Razem z kolegą postanawiam zawinąć motocykle starszym chłopakom z okolicy. Próba spełza jednak na niczym, bo nie ma kluczyków w stacyjce. I choć próbuję wziąć motocykl "na pych", to jednak się nie udaje. I jakie wspomnienie obudziły się w mojej głowie?
Jak miałam kiedyś motorynkę - żółtego Rometa. I jeździłam tylko z chłopakami z dzielni. Były dwie dziewczyny, które miały skutery, ale na tych ich super hondziach nie dało się zasuwać w terenie. Poza tym, to ja byłam chłopczycą numero uno :)
Moja motorynka nie wyglądała tak jak ta, ale na pewno była silniejsza :)

8.12.07

graz

Już nie mogę się doczekać gór. Proces podróży jest mi potrzebny dla życia jak tlen. A że siedzę na pupce już ponad pół roku (tak, ostatnia wycieczk miała miejsce w maju), to nosi mnie. I właściwie choć w Styrii warunki do Czech i Słowacji wysoce porównywalne, to jak zobaczyłam ten budynek - zajarałam się na maksa.

NO to jeśli nie będzie śniegu przez to globalne ocieplenie, co wcale według mnie takie globalne nie jest, to zamieszkam w tym budynku.

5.12.07

sen mara - Bóg wiara

Tak mawiała babcia N. Niektórzy z Was mogą ją znać ze słynnych opowieści o puszczaniu bąków i żuciu orzeszków. I te orzeczki były wielokrotnego użytku. Babcia zostawiała je na półeczce i jako że nie chciało jej się za bardzo z fotela podnosić, a właściwie miała z tym problemy ze względu na otyłość, to wołała mnie albo brata, żeby jej te wymemłane orzeszki podawać. NO nie da się ukryć, że przy całej mej miłości do Babci nie czerpałam wielkiej radości z podawania orzeszków.
Babcia N. była trochę czarownicą - stawiała karty, interpretowała sny, a kiedy sen był nie po jej myśli, to mawiała: sen mara - Bóg wiara.
A mnie się śnił wieżowiec z wielkiej płyty. Wisiałam na 11-stym (około) piętrze. Balkony nie były zabezpieczone - składały się tylko z betonowej płyty. Tyle że ja trzymałam się jeszcze jednej betonowej płyty, która z kolei leżała na tym balkonie. W pewnym momencie płyta zaczęła się zsuwać, a ja wraz z nią. I kiedy już spadałam - a było to uczucie zajebiaszcze - to okazało się, że z betonowej płyty wystaje zbrojenie, które zainstalowane jest w moim rękawie. Byłam przekonana, że uda mi się dobrze spaść, jeśli tylko uwolnię się od tego zbrojenie - w innym wypadku złamię sobie rękę. I udało się. Spadłam cała i lądowanie miałam miękkie.

4.12.07

multi poli мат

Zauważyłam na blogu jednej takiej koleżanki, co ją promuję, bo promocję lubię jak mój ojciec, że taka tendencja jest do wrzucania słów angielskich w polski tekst. Się ona szczególnie przejawia w przekleństwach. No i jak wiadomo, najgorzej jak się człowiek nauczy po obcemu przeklinać, bo potem się mu zdaje, że ten fak od tej tradycyjnej polskiej kurwy o niebo jest fajowszy i lajtowszy.
A ja troszkę umiem po rusku poprzeklinać, ale tak tylko troszkę. I takie najbardziej wyszukane przekleństwo, które mi przychodzi do głowy, to хрен по колена [hrien po koliena], któren to stanowił tekst refrenu piosenki "Makarena", co z kolei hitem była sprzed lat 10 może nawet. Pan U., ówczesny mój rusycysta, ubaw miał po pachy, a może i po kolana, jak piosenki słuchał. I tam więcej tych kurew lajtowszych było, ale mnie w pamięci pozostał tylko хрен по колена.

Ha! Prawie trafiłam - przebój ma 11 lat.

2.12.07

wspołlokatorka

Się dorobiłam współlokatorki na czas nieokreślony z możliwością wypowiedzenia umowy. Ale bardziej czuję, jakbym se na kolonie pojechała. Trochę to taka zabawa w dom i dużo gadania o chłopakach i koleżankach.
Bo ja już się zdążyłam przyzwyczaić do tej samotności. Że w domu czeka Lasia, co jej J. nie lubi, bo jej pogryzła wczoraj laczki, co jej mama te laczki przywiozła z Wenezueli 20 lat temu i przez 20 lat nic się z nimi nie stało. Że czasem ta Lasia długo musi czekać, bo Pani ma daleko posunięte skłonności do powsinogostwa. Lubie sobie połazić po mieście i po wsi.