18.4.12

Though "People are strange"

Właściwie siłą napędową słomiaczka są wspaniali ludzie wokół. I kiedy już bywa tak naprawdę źle i chciałabym wyrzygać się komuś na buty, to te buty znajdują się łatwo... Bo wokół mnie są ciepli przyjaciele z prawdziwymi emocjami i rzeczywistym oddaniem.
I choć ludzie są dziwni, to dla Was, kochani, ta dedykacja...

10.4.12

Bojowa pieśń tygrysicy

Od kilku miesięcy mamy z Ce spore wyzwanie przed sobą i pewnie potrwa ono aż do końca naszych dni - czyli jak wychować Cze na porządnego i fajnego człowieka. Zadanie to pewnie trudne i będzie niejednokrotnie spędzać nam sen z powiek, ale kiedy ostatnio próbowałam podjąć temat z Ce (vide: jak my to zrobimy???), ten z pełnym spokojem powiedział, że liczy na współpracę (współpracę Cze oCZEwiście).
Nie tylko my rozumiemy powagę stojącego przed nami wyzwania. Mamy duże wsparcie u przyjaciół, w tym byłych dziewcząt Ce, a konkretnie O mam na myśli. W trosce o pomoc przy rozwiązywaniu dylematów wychowawczych O podarowała nam na Gwiazdkę (tak, tak, z byłymi dziewczętami Ce i z większością moich byłych żyjemy w zgodzie i pokoju, i, owszem, robimy sobie prezenty) Bojową pieśń tygrysicy Amy Chua. To bardzo lekka i zabawna książka o tym, jak twardo egzekwować od dzieci posłuszeństwo i jak stawiać im wyzwania, po prostu: jak być chińską matką. Chua stawia swoje metody wychowawcze w opozycji do luźnego anglosaskiego, a konkretnie amerykańskiego stylu wychowania. Chińska matka się nie pierdoli, krótko mówiąc. Dyscyplina, konsekwencja i upór towarzyszą metodom wychowawczym Amy. Obawiam się, że niestety poza uporem żadne z powyższych z mojego charakteru nie wynika.
Książkę polecam gorąco, bo jest lekka, łatwa i przyjemna. Jednakowoż najbardziej chyba polecam młodym albo i niemłodym, ale jednak rodzicom.
A jak wychować Cze na porządnego i fajnego człowieka? Polecimy na punka, a co tam, to musi się udać ;)

8.4.12

Modlitwa o stolec

Tak chciałam nawiązać do duchowego wymiaru Świąt Wielkiej Nocy. No cóż, nie znajduję, to prawda. Za to lubię się najeść i ponarzekać. Zawsze to dobry temat do smoltoków.
W tym roku po raz pierwszy wydawałam wielkanocne śniadanie. Był żur mojej produkcji i sernik, resztę przyniosła Mama (Mama - człowiek instytucja, nieoceniona, choć, jak wiadomo, czasem denerwuje;) ). Jeszcze wczoraj popłakałam się, bo sernik rzekomo mnie się nie udał. Cypis ocenił: "nie martw się, kochanie, i tak zjedzą". Miał rację - zjedli. I tu powinno się pokazać zdjęcie sernika, ale się nie pokaże, bo zjedli.
I tak po 9 godzinach, które zdawały mi się być monologiem Babci C. (i chyba były) goście opuścili domostwo, a ja zaległam bez życia i nawet nie denerwowałam się, że Cze zasnąć nie może, bo przecież tak słodko i błogo paczał mi w oczy...
No i modlę się, wiadomo o co.
A więc: Alleluja! I do przodu!!!
A jakby kto był chętny podam przepis Mamy na sernik.