31.12.09

kościerskie lumpeksy

Żal mi, że nie mam czasu na lumpeksy. Ale też okazuje się, że od bogatych czasów Samanty ciuchy się zmieniły. Jakoś tak bardziej elegancko, mniej obciachu, mniej oldschoolu. Urządziliśmy sobie dziś trip z C po kościerskich lumpach celem nabycia strojów na kicz party. No i wróciliśmy rozczarowani. Tylko dwa paski i jedna spódniczka. Choć jedna z pań ekspedientek, jak się dowiedziała, że my do Sopot na imprezę się udajemy, to otoczyła nas specjalną opieką i doradztwem stylistki. I to właśnie ona wykopała moją dodzią dżinsóweczkę. W sam raz będzie szła z różowymi norkami od męża.
Happy new year!

29.12.09

Metropolia jest ok

Chciałam wczoraj bratankowi zapewnić kulturalne wyjście. Myślę sobie, piękna inicjatywa - metropolia jest ok. Po pierwsze, we wszystkich 3 miastach naszej super aglomeracji, po drugie, mnóstwo kapel w jednym miejscu, po trzecie, bratanek przecież muzę lubi. Jak dotarliśmy na miejsce, to okazało się, że najbardziej w targecie jest mój 13-letni bratanek. Przed Uchem stała mega długa kolejka szaro-burego targetu. Na jego szczęście target zaopatrzył się w odpowiedni zapas alkoholu do spicia przed klubem. Przypomniały mi się młode lata.
W sumie nawet bratankowi zabrakło mocy, żeby stać tam 2h... Potem natknęliśmy się na Kamilę, która opuściła lokal. Czemu? Bo ludzi pełno, target za młody...
No cóż, koncert był za darmo...
Ja tam nie wiem, czy metropolia jest ok...

22.12.09

w poszukiwaniu najgorszego prezentu ever

Święta. Prezenty. Prezenciki. Dla każdego. Dla niektórych po raz dwudziesty któryś. Zawodowo szukam antyprezentu. I tak trafiłam na pomysł z płytą. Najpierw, że Iwan i Delfin, potem że Rubik (no ale tu grupa docelowa pomyśli że to już niemodne), aż w końcu, że Stachursky. Wtedy J zapodał ten tu oto kawałek "Dosko". Zalecam słuchać od 1,20.



A o to moje ulubione fragmenty i ich interpretacja:
"Potężna wichura, łamiąc duże drzewa, trzciną zaledwie tylko kołysze"
Tu podmiot liryczny staje w opozycji do paskalowskiej tezy o ludzkiej wątłości, wyrażając swoją wiarę w siłę i moc homo sapiens. To drzewa, będące integralną częścią natury, poddają się mocy żywiołów. Jednak los człowieka jest nieuchronny i zależy od woli absolutu:
"Tak wiem, zmiłowanie nie będzie, łaski żadnej nie będzie"
Jedyne pocieszenie znaleźć może we "flaszkach na stole".
Dopiero w hedonie upostaciowionej w alkoholu podmiot czuje się dosko (połączenie słów bosko z doskonale), pragnie przekroczyć pleromę chronioną przez archontów złego demiurga poprzez swoją doskonałość.
Ów hedonistyczny nastrój potęguje się i objawia poprzez wprowadzenie języka potocznego, zakrawającego nawet na slang: "na lekkiej fazie wciąż trybię i jarzę". Mimo stanu upojenia alkoholowego nasz podmiot liryczny pozostaje w trybie gotowości.
Zaskakująca zdaje się być końcówka tekstu, w której pojawia się dodatkowa postać, być może będąca alter ego podmiotu lirycznego. Postać ta prosi o kolę, co podmiot liryczny interpretuje okrzykiem "o ja pindolę!". Zaskoczenie odbiorcy przeprowadza nas do sprytnej puenty, sprowadzającej ludzkie życie do nieustającego bólu głowy, na który dobry jest nervosol.

15.12.09

Zloty dolar i dziewczynka

Wczoraj mnie się taka anegdotka przypomniała była. I postanowiłam opublikować.
Raz w moim życiu zdarzyło się tak, że pojechałam na tzw wypoczynek last minute. Po pierwsze, miałam mało czasu, po drugie, był październik, po trzecie, chciałam się przekonać, co to znaczy turystyka zorganizowana. Z uwagi na ograniczony budżet padło na Turasa.
Kiedy już dotarłam na miejsce (do Analyi, tak przechrzczonej z Alanyi), chciałam też doznać uciech i atrakcji miejscowych turystyki zorganizowanej (nie mylić z seksualną). I wybrałam się na jakieś zwiedzanie grot skalnych statkiem - atrapą pirackiego okrętu. Pełno tam było niedobrego wina i piwa, Niemców w wieku moich starych, no i paru polaków oraz kliku wesołych Jamajczyków w załodze (Jamajczycy to materiał na inny wpis). Byla tez para. On - opalony jak po trzech lastminutach, z wielkim złotym łańcuchem, na którym przytroczony był zloty znak dolara (wielki!!!), ze żelem w czarnych włosach i atletycznym ciałem. Ona - blondynka, trwała, super dupa rodem od Czarka Mończyka z "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym". Mała ona - dziewczynka, płowa jasnowłosa, wszędzie jej było na pokładzie pełno. Zagadnęłam wiec do dziecka, bo stało przede mną w kolejce - mała ona po wygazowaną kolkę, a ja celem nabycia zimnego (jeden plus, ze zimne było) sikacza. nachylam się do dziewczynki i pytam: a jak ty, dziewczynko, masz na imię; ona na to: Waneska.

13.12.09

Zieloni Rzeźnicy

Przypadkiem zupełnym dostaliśmy płytę z filmami. I zupełnym przypadkiem odpaliliśmy film The Green Butchers. I nie przypadkiem film gorąco polecam. Anders Thomas Jensen, reżyser filmu, znany szerszej publiczności z filmu "Jabłka Adama" po raz kolejny mnie zachwycił. Świetnie uchwycił tę skandynawską psychozę, społeczne wyobcowanie i traumy z dzieciństwa. Historię opowiada w sposób tragi-komiczny, podobnie jak w "Jabłkach". Jest więc dużo śmiechu i absurdu, pod którym kryje się jakiś dramat. Czuć jednak, że cały dramat znajdzie pozytywne rozwiązanie. Znakomita kreacja Madsa Mikkelsena (aktor znany z roli hiobowego księdza w "Jabłkach") w roli Svenda. Jako świr przekonuje w 100%, dodatkowo jest świrem ze sklepu mięsnego.

3.12.09

Gdynia o 5 nad ranem

Taka impresja mała z miasta o 5 nad ranem. Miasto śpi. Budzą się tylko ci, co naprawdę muszą. Podjeżdżam taxi Nord zamówionym dzień wcześniej, na wypadek gdybym zaspała, a oni mogliby mnie obudzić, do bankomatu na rogu Świętojańskiej przy sklepie dla żurów. Pewnie i żura bym zobaczyła jakiegoś, gdyby nie to, że otwarte od 6. Wstukuję pin, wybieram kwotę, odznaczam, że bez wydruku. Bankomat nie wypluwa kasy, bo na koncie mniej niż 100. Wydobywa z siebie dwa piki, które, mam wrażenie, niosą się przez całą Świętojańską ogromnym echem. Kontynuuję przejazd przez miasto audi, które śmierdzi papierosem, przed którym nie mógł się powstrzymać o 5 rano. A może po prosty jeździ już od wieczora dnia poprzedniego.
Kasy biletowe też jakieś zaspane. Przede mną pan z psem kupuje bilet, pewnie dla siebie i psa. Kundel dzielnie pilnuje dobytku. Dziewczyny z Oskara i Kęsa próbują otworzyć oczy, porządkują na blatach, biją po oczach różowymi bluzami GAP. Czy to ich szmaty firmowe?
Po drodze na peron mijam starego hipisa z gitarą, który rozpakowuje sprzęt. Zastanawiam się, czemu tak rano. Może rano, ludzie są bardziej szczodrzy, może są mniej świadomi, może gitarą akustyczną można ich zaskoczyć.
Wsiadam do intercity i opuszczam zaspane miasto.
Zapisane o 5.28

wolę chyba dom dobry


Domek na prerii. Ania z Zielonego Wzgórza. Chata wuja Toma. Chata za wsią. No i dom zły.
Na pewno po tym filmie wszyscy studenci filmoznawstwa będą się mogli rozpisywać o motywie, toposie domu. Ja jestem rozbita. Bo to dramat. I gdyby Dostojewski pisał dramaty, i gdyby w latach 70-tych w Polsce Ludowej żył, to mógłby tę historię uszyć. To chyba komplement dla autorów scenariusza - Wojtka Smarzowskiego i Łukasza Kośmickiego. Zresztą nie jestem odkrywcza w tym temacie, bo nagroda w Gdyni już dawno przyznana.
Zajebista Kinga Preis, bardzo przekonująca. Trochę mi przypominała postać z Lubocienia, rzeczywistą Teresę D.
A Smarzewski o prowincji opowiada dosadnie, niezależnie od faktu, na ile jest mu ona współczesna.
Moja rekomendacja: nie iść, jeśli jest się pogrążonym w jesiennej depresji, bo się można potem długo zbierać.

25.11.09

bezsenność w Gdyni

Bezsenność - stan dziwny. Z jednej strony organizm mówi: chcę spać, z drugiej - oczy nie chcą się zamknąć. Musiałam wspiąć się na wyżyny mobilizacji, by doczołgać się do pokoju i sięgnąć komputer.
Jak spać nie mogę, to snuję plany. W myślach kreślę, rozrysowuję - najczęściej te zawodowe snuję. No ale przecież to męczy. Próbuję więc znaleźć temat zastępczy. Dziś tematem zastępczym jest blogowanie.
Nie mam ostatnio serca. Zdaje mi się, że na serio nic ciekawego do powiedzenia nie mam. A jak już mi ostatecznie coś do głowy przyjdzie, to stwierdzam, że nie, że za bardzo osobiste albo że nie, że za bardzo personalne, albo że emocjonalne za bardzo. I w ten sposób nie potrafię napisać nic.
W tym tygodniu wykonałam aż dwie wizyty u lekarzy, Mówię aż, bo po pierwsze, mamy dopiero środę, bo po drugie, chadzam z rzadka. Hiperhospitalizacja mi nie grozi.
Ta ostatnia miała miejsce w przychodni na DZL. Zostałam zarejestrowana na godzinę 16.15. Byłam z 5 minut wcześniej gotowa wykłócać się o to, że przecież cała ta zgraja dziadków leśnych z Działek Leśnych musi poczekać, bo przecież nie kolejka się liczy, a godzina rejestracji. Się okazało, że wyszedł od doktór Pani jeden Pan starszy i nikt w kolejce nie czekał. Wielkie było moje zdziwienie. Pomyślałam, że na koniec dnia se trochę pożartuję katastroficznie. Powiedziałam więc w pierwszych słowach mego listu, że mam wirus AH1N1. Po paru sekundach krępującej ciszy zrozumiałam, że wcale to śmieszne nie było. I powiedziałam, że hmmm mało to śmieszny żart. No i trochę się rozczarowałam, bo spodziewałam się po pani doktórce, co to ma też takie nazwisko, że jakby obcokrajowiec na lotnisku miał wywołać, to raczej zeszedł by wcześniej, że ma to bardziej niedobre poczucie humoru, co się pozwala śmiać z przyczyny ludzkiej śmierci. A w sumie to z takiego założenia wychodząc, to by się śmiać nie można było z życia, co o przecież jest przyczyną śmierci.
Na dobranoc - dobry wieczór.

Gdańsk alternatywnie

\Przyjechały dwie dziewczynki z Hameryki, prawdziwe Hamerykanki. A właściwie z Istambułu przyjechały, bo tam obecnie rezydują. Należało im coś pokazać (pokazywanie Gdyni miało miejsce nocą). Przy czym jedna Hamerykanka miała już okazję tu być i na oczywiste turystyczne atrakcje się załapać. No więc padł plan - Dolne Miasto. Po drodze olśniło mnie, że artystkom można by murale pokazać zaćpane, pojechaliśmy więc na Zaćpę. A potem na Gdańskie około staromiejskie zadupia. Poniżej fotorelacja.

Mural Ozmo:


Mural by M-City (Mariusz Waras)


Odkrycie miescówy teatru Plama:


Czy ktoś je te ryby z Motławy???




















18.11.09

"Życie wewnętrzne" - czyli znów mistrz Koterski

"Życie wewnętrzne" - jeden ze starszych filmów Koterskiego (1986). Mam niejasne wrażenie, że Koterski z wiekiem łagodnieje, z wiekiem łagodnieją też jego neurozy. "Życie wewnętrzne" to mocny film. Bardzo kameralne. Dwójka bohaterów - Mąż i Żona, Mąż, który nienawidzi Żony. Wraz z upływem minut na ekranie nienawiść Męża potęguje się. I to nie tylko w zajebistych dialogach (to reguła u Koterskiego zresztą), ale w bliskich kadrach, ukazujących mimikę aktorów. Nuda i monotonia wspólnego życia Małżeństwa narasta i totalnie wciąga. Uderza w głowę i rozwala na kawałki.
Szukając na youtube fragmentów znalazłam jeden, co zdaje się być zawsze adekwatny. Szczególnie dziś, na fali wielu afer PZPN.

12.11.09

Dzień świra

Po raz kolejny oglądałam wczoraj "Dzień świra". Tym razem w towarzystwie kuzynki C, co to nie zna aż tak dobrze polskiego, więc trzeba było czasem przerwy robić, żeby wytłumaczyć, co to znaczy "zapiąć kogoś".
Im więcej razy oglądam ten film, tym bardziej go lubię. Językowo to jest mistrz totalny.
Jako że wczoraj rozmawialiśmy trochę o Polakach, trochę o Francuzach, to mnie się najbardziej wczoraj akurat w pamięci zapisał ten fragment:

5.11.09

17 października 2007

W sumie to 17 października 2009 blog "Brunetki, blondynki" miał drugie urodziny. Zmienimy mu chyba ubranko z tej okazji.
Dam mu tort.
Znalazłam bardzo ładny.

jak stracić dwie opony na raz - ASSistance

Jest poniedziałek. Wracam do domu. W Sopocie dopada mnie impuls. Może pojadę do A. Nie mam nic do jedzenia. Wypytam. Może ma obiad. Jak nie ma, to też pojadę. Skręcam w Sopocką. Grzeszę. Rozmawiam z Ż o losach The Girls. I jedna rączka z telefonikiem, druga - na kierownicy. A tu nagle, spomiędzy dwóch pasów ruchu wyłania się wysepka. I ja na tę wysepkę: rach! - jedno kółko, pach! - drugie kółko. I tak tracę dwie gumy. I zjeżdżam szczęśliwie w środku tego lasu na parking, co to przy cmentarzu jest zlokalizowany. Dzwonię do M, który jest odpowiedzialny za flotę. Dialog przebiega tak:
- No hej, złapałam dwie gumy. Nie wiem, co mam teraz zrobić.
- No i co, k..a, ja mam Ci poradzić? A co się stało? Dzwoń na ASSistance.
- Najechałam na krawężnik.
- Widzisz, k..a, z Twojej, k..a, winy. Będziesz musiała płacić i ch..j.
- Nie dzwonię do Ciebie, żeby ustalić, kto jest winny.
No i jeszcze parę słodkich słów leci.
I co? Dzwonię na ASSistance. Podaje wszystkie dane. Pani mówi: za 10 minut ktoś do pani zadzwoni. Mija 20 minut - nikt nie dzwoni. Powtórnie wybieram numer ASSistance. Powtórnie podaję swoje dane. Tym razem Pan zapewnia mnie, że za 10 minut ktoś zadzwoni. Czekam kolejne 20. Po raz trzeci dzwonię na infolinię. Po raz trzeci podaję dane. Po raz trzeci Pani zapewnia mnie, że za 10 minut ktoś zadzwoni.
Nagle podjeżdża M (nie ten od floty, tylko mąż A), przywozi mi ciepły pyszny obiad. Częstuje papierosem i towarzyszy w niedoli. Uwaga! Dzwonią do mnie z zastrzeżonego. Cud! Przyjmują zgłoszenie po raz kolejny. Mówią, że do 600 zawiozą mnie na lawetce bez dodatkowych kosztów. I z 10 minut później dzwoni Pan Marian z lawetki, że już po mnie jedzie. I żebym czekała.
Pan Marian przyjeżdża i zawozi Warzywniak (taka ksywa została nadana samochodu memu) na lawetce do rzekomo czynnej wulkanizacji na Dąbro. Zakład przeniesiony - głosi napis na rzekomo czynnej wulkanizacji. Jedziemy na Rdestową: najpierw Pan Marian z lawetką i Warzywniakiem, potem my z M. Niestety zakład zamknięty. Zjeżdżam Warzywniakiem z lawetki i wracam przemarznięta do domu M i A. I koniec historii.
Jak jest pointa? Zaraz piszę maila do PZU, że taki ASSistance mogą sobie wcisnąć w ASS.

27.10.09

platforma

W Chorwacji czytałam. Wakacje to ten czas, kiedy naprawdę można poczytać. Wzięłam się za drugą (po "Cząstkach elementarnych") już w mojej karierze czytelniczej pozycję Michela Houellebecqa. Schemat się powtórzył. On, przeciętny nieudacznik, zadowalający swoje potrzeby seksualne w kinach erotycznych lub w skrajnych momentach u paryskich dziwek, spotyka ją i zakochuje się, mimo że w miłość nie wierzy. Razem zajmują się grubym projektem - siecią hoteli, zapewniających klientom wszelkie seks usługi, jakie sobie wymarzą. Ten wątek jeszcze bardziej nie pozwala się oderwać od lektury. Ale wraz z sukcesami zawodowymi pary i ich rosnącą miłością wyczuwa się, że wszystko to prowadzi do katastrofy. Bo u Houellebecqa taki jest właśnie schemat.
Na szczęście wokół było słońce i woda, i wiatr, więc mnie chłopak nie załamał.
A tutaj teaser "Cząstek elementarnych" dla leniwych, choć nie do końca, bo po niemiecku:

16.10.09

smarki, smarkatki, operacja chore dziecko

S jest córką K. S jest nieodrodną córką K. S zachorowała na katary. I teraz trzeba S odsysać zagilenie z nosa. Gdy ja byłam dzieckiem, to służyła do tego gruszka-masakratorka. Z tego co wiem to dziś też się tego używa. Ale K ma taką rurę ze sztyftem, co się ją zasysa - uwaga!!! ustami. S do frajerek nie należy. I za łatwo sobie operacji gil nie daje zrobić. S jest wierzgunem pospolitym. Porusza się z prędkością światła. Tak się też broni - wierzgając. Musiałam to dziecko przytrzymywać za czoło i za rączki... Ukryłam się poza zasięgiem wzroku S, bo się bałam, że mi to zapamięta i potem będzie na starość terroryzować.
A tak naprawdę to żal mi też trochę tej markatki S...

11.10.09

chorwacja po żaglami - ludzie

Wczoraj jeszcze było ciepło. Świeciło prawdziwe słońce, świeciło mocno i prawdziwie, i intensywnie. Nie chce mi się wierzyć, że to, co widzę za oknem, to ta piękna złota polska jesień.
I czemu te Chrowaty mają tam tak ciepło? Chodzą rano na kawę do kawiarni, wyglądają na tak wyluzowanych, jakby kasa spadała im z nieba. No w sumie spada im z portfeli turystów. W sumie nadal (nadal, bo takie samo wrażenie miałam w czasie pobytu w Belgradzie parę lat temu) wydaje mi się, że na tych ulicach widzę więcej facetów.
Po tym, jak obcowałam trochę z narodem chorwackim wydaje mi się, że jakoś ci starzy Jugole mało są mili. Widać wojnę na ich twarzach. Młodzi - bardziej lotni, uśmiechnięci i przyjaźni do turysty.
Trochę ujęć z ich życia.
















2.10.09

w drogę z nami wyrusz panie

Ruszamy w kolejną podróż. Nie cierpię się pakować. Najdłuższe z pakowania jest narzekanie o pakowaniu. Jesteśmy spakowani. Przed nami długa droga samochodowa. A potem już tylko żywioły Gippiusa - wiatr i woda. A woda ciepła. Dokumentować będziemy filmem i zdjęciami, potem będziemy tym wszystkim męczyć świat. Do zo!

25.9.09

we make things happen

Powszechnie wiadomo, że Gdańska nie lubię. Nie lubię i już, choć ma i Gdańsk momenty, które lubię. I dziś natknęłam się w sieci na reklamówkę, która mnie tknęła.
Wiem, że motyw stateczka dość już jest wyświechtany... Ale jest coś takiego w tym spocie, co sprawia, że Gdańsk wydaje się w nim taki bajkowy i nierzeczywisty. I wygląda tak, jak nie wygląda naprawdę :) Oczywiście mogła by to pewnie być reklamówka dowolnego miasta hanzeatyckiego. No ale jest reklamówką Gdańska.
Jeszcze średnio podoba mi się claim zamieszczony w tytule. Nie przywiódł mi od razu na myśl sierpnia 80, a chyba miał...
Przekonajcie się sami.

23.9.09

ściółka z flaszek - impresje spacerowicza

Po udanym weselu Państwa B udaliśmy się wraz z C na spacer od nas do Państwa B w celu poprawienia stanu weselnego. Na imprezie występowałam w 10cm szpilach, co skutecznie wpłynęło na fatalną kondycję moich stóp, ale ze względu na nieco zamroczony mózg nie skleiłam faktów, że bolące stopy + spacer 2h = bolące stopy do potęgi. Jednak to nie ból uderzył mnie na tym spacerze najbardziej.
Trasa przebiegała od Kamiennej Góry do Wielkiego Kacka (w tym dwa przystanki podjechane trajtkiem po Wielkopolskiej, bo i jaka to przyjemność iść wzdłuż Wielkopolskiej) i wiodła przez las okołowitomiński aż do stadionu dawnego Bałtyku właśnie lasem. Momentem kulminacyjnym było przejście obok kibolskiego spotu na skraju rzeczonego lasu. Najpierw myślałam, że się porzygam, potem po prostu się rozpłakałam. Skacowana wrażliwość spotęgowała moje doznania. Flaszki od jaboli, browarów, wódek i innych trunków raczej alkoholowych były ściółką leśną. Płakałam bardzo nad światem złym i płakałam jeszcze bardziej, jak się znalazłam pod Ciapkowem, w którym ujadały bezpańskie psy. Bo se powiązałam, że to pewnie też ci śmieciarze porzucili te pieski tak jak te flaszki.

15.9.09

ukradzione od Pyszcza - mam wyjebane

No comments ;)

Początek FPFF Gdynia...

Próbowałam sobie przypomnieć, jakie filmy widziałam w zeszłym roku, i jakie mi się podobały. I chyba w pamięci najbardziej zapadł mi film wyreżyserowany przez Czecha, Zelenkę - "Bracia Karamazow". Poza tym, raczej pustka.
Jakieś strzępki fabuły plączą mi się po głowie. Zero konkretów.
Wczoraj rozpoczęłam Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni od projekcji izraelskiej "My Father, my Lord" i może na tym powinnam była poprzestać...



Bardzo, bardzo gorąco polecam film. Wzruszająca przypowieść, będąca parafrazą historii Abrahama, a może i Hioba... To opowieść o silnej wierze. Zastanawiałyśmy się z K jak mocno trzeba wierzyć, żeby tak bezwarunkowo przyjmować dogmaty, żeby nie zadawać pytań. Może nie zadawanie pytań jest tym, co trzyma z dala od zwątpienia?
Poza tym, zakochałam się w chłopcu, który grał główną rolę.

Potem zaryzykowałyśmy i poszłyśmy na polską produkcję "Moja krew" w reżyserii Marcina Wrony. I ta polska wersja Hioba podobała mi się dużo mniej... I właściwie próbowałam się przed chwilą wysilić na jakąś szerszą wypowiedź, ale nie dałam rady, bo się sama sobą znudziłam. Zresztą wczoraj próbowałam opowiedzieć coś C i też się zmęczyłam. Jednym słowem - nie polecam.

7.9.09

The Girls

Od paru tygodni chodzę zajarana i nie mogłam jak do tej pory mojego zajarania wyrzucić do wirtualnej przestrzeni, bo szpiegostwo występuje tu na skalę totalną. Otóż, jestem po pierwszym swoim w życiu koncercie. Występowałam na wokalu i na gitarze elektrycznej :) Naprawdę. Wszystko się działo z okazji wieczoru panieńskiego A. M grała na perce, a J, skądinąd właścicielka koncertowej miejscówki w Borku, szyła na basie jak tylko da się.
W repertuarze miałyśmy skromnie...

Tylko w wersji bardziej punkowej.
100000000000000 punktów dla wszystkich laś za glamrockowe stylizacje!
No i punkty specjalne dla kuzynek A za zadymiarkę i fulproeski światła kolorowe. Jak na domek Brda glam był pełen!!!
No i idąc z własną żoną spotkałam premiera RP z żoną. Wracałyśmy z jeziora. Mokre byłyśmy jak kury, bośmy się wykąpać nie omieszkały. Ja paradowałam w różowym futrze i pomarańczowym daszku od Kodaka z Wenezueli, żona raczej w stylizacji grandżowej. No ale jak nas ten premier zobaczył w tym samym środku czarnej dupy, to na pewno dość się ucieszył, że tak kolorowo się żyje jego rodakom w Polsce. A premierowej to się chyba wszystko pomyliło i zagubiła się, kto tu w końcu jest celebrytą, bo wypaliła do nas ze słodkim i ochoczym dzień dobry. A my radośnie odpowiedziałyśmy. Na dodatek to myśmy kretynki w ogóle nie skumały, że to jest nasz premier. Dopiero potem mi coś się w głowie zaświeciło. Żona (moja, a nie premiera) to się przynajmniej -4 może wytłumaczyć :)

3.9.09

o znikającym golfie


Przede mną trudna akcja...
Był ze mną przez 4 lata, przejechaliśmy razem dziesiątki tysięcy kilometrów.
Raczej mnie nie zawodził. No może raz. Jak zabrakło mu prądu, ale to też nie z jego winy.
Zawiózł i odwiózł 5 osób z namiotami i całym sprzętem do Rygi.
Potrafił wyprzedzać TIRy na ręcznym.
Dzielnie jeździł siódemką do Warszawy.
Woził deskę na dachu...
Pokonaliśmy razem ponad 100 tyś kilometrów!
A teraz mamy się rozstać...
Bo nie jest bezpieczny, bo blachy się rozpadają i... powiedzmy sobie szczerze - mam innego.

Tak pewnie wyglądał w latach swojej świetności.
Dziś ma 22 lata.

31.8.09

moim zdaniem zajebista reklama

God Father

No i szlag mnie trafi.
Zawsze muszę spać?
Nigdy nic nie mogę obejrzeć do końca?
Nawet jak mi się bardzo chce?
No i prawie całą pierwszą część obejrzałam... Ale jednak prawie.
I bardzo mi się podobało, oj baaardzo!
Ale ciężko się wypowiadać, jeśli się całości nie widziało, oj ciężko.
I się okazuje, że Tu Jull objawił, że ten mały kulfon, co grał najmłodszą córkę Mike'a to była młoda Copolla - ładnie wyrosła :)

25.8.09

oby lato było dłuższe

Jedna J., a właściwie Ż. ciekawie wreszcie zagaiła o pogodzie, a miało to miejsce po imprezie, która odbyła się w Ruderce. Otóż wystosowała Ż. postulat, żeby lato trwało dłużej. I ja się pod tym wszystkimi członkami podpisuję. Bo właśnie dopadła mnie depresja jakaś, bo się zasmuciłam, że sierpień dobiega końca i że przyjdzie wrzesień, a po nim to już jesień rozhula się na całego. I znów będzie szaro i smutno... Jedyna rada to wynieść się na Południe albo zostać rentierem, albo jedno i drugie. A co na to NATO? A NATO na to nic...

20.8.09

lewy pas ruchu

Uczyli na kursie, że lewy pas ruchu służy do wyprzedzania. Mówili, że to też pas, na którym jedzie się szybciej, szczególnie, jeśli tych pasów jest trzy. Ale w praktyce jest zupełnie inaczej. Ciągną się jeden za drugim ślamazary, 50 na godzinę, bo przecież tyle po mieście wolno. A mnie trafia szlag, bo dziś znów chcę pobić rekord prędkości w dojeździe, bo znów przestawiłam budzik o kolejne pięć minut za dużo. Bo ja na baczność po żołniersku nie umiem wstawać niestety albo w sumie i stety. I jak wypiję kawę po tym ciężkim wstanięciu, to mniej mnie szlag trafia na ślamazarnych kierowców. Więc w sumie wniosek sam mi wyszedł ze słów potoku - pij kawę z rana!

19.8.09

Z.G.A.G.A - wtf???

Co to za dziwna jest przypadłość organizmu ta zgaga. Czasem się zastanawiam, kto te wszystkie niedogodności powymyślał i dlaczego. Być może chrześcijański krzyż w różnych wariantach może występować. Mój dziś objawił się zgagą. I zazdraszczam wszystkim tym, którzy zgagi nie dostarczyli i życzę: oby tak dłużej. Po co palić przełyk? I właściwie, czemu ta zgaga tak się na człowieku odgrywa? Czy człowiek zrobił coś zgadze? Czy zgaga się obraziła na bigos? czy może na poranne kanapki z serem z chleba razowego? Czy może na kawę, sztuk raz i to w dodatku z mlekiem? Bojkotuję zgagę!

17.8.09

Prawdziwy chill na rzece

Lubię te spływy. Leniwie poruszamy się po rzece. Miejscami nurt jest tak wartki, że zastygamy w bezruchu i mimo to popłyniemy do przodu. Wieczorem w nietrzeźwości rozpamiętujemy przypadki matek normatywnych i jemy kiełbachy z ogniska.
Tym razem spora ekipa 40 kajakarzy - znajomych królika spłynęła z Woziwony do Koronowskiego. Tym samym, po trzech latach trudnych odcinków udało nam się spłynąć Brdę i możemy swobodnie myśleć o kolejnej rzece.
S. się wyjątkowo nie wywaliła, może za sprawą F.
Za to notorycznie wywracała się M. i to na odcinkach najprostszych i bez przeszkód...
Czekam na foty i wtedy ubarwię nieco wpis.

10.8.09

New York I love you

Od ponad roku jako dzwonek mam ustawiony numer LCD Soundsystem i w ogóle nie trafia mnie szlag z powodu dzwonienia.
Bo w sumie z Nowym Jorkiem to jest tak, że gdyby ktoś dziś powiedział - jedź tam, dziecko, to bym pojechała :)
Takiego kermita znalazła na jutjubku:



I parę zdjęć znalazłam odnośnie do nowojorskiej policji. O proszę:








Palermo shooting - spotkanie w Palermo - nowy Wenders

Wenders wraca do formy. Znów historia z pięknym miastem w tle (tym razem Palermo). Świetna muzyka i zajebiste zdjęcia. Realizm magiczny nieco paranoiczny, no ale cóż, licencia poetica :) Już niedługo w kinach.

6.8.09

norweski film drogi

Białe szaleństwo
Nord (AKA North / Północ)


Zrobiłam sobie opis na gg z hasłem "białe szaleństwo" i wszyscy się mnie pytali, czy chodzi o koks. Otóż nie. Chodzi o norweski film drogi obejrzany na festiwalu era nowe horyzonty. Z kinem skandynawskim to ja mam różnie. A właściwie słabo to mam tylko z Von Trierem, bo manipuluje widzem, choć przy Antychryście jakoś mi to nie przeszkadzało. Nord to historia pogrążonego w depresji Jomara, który kiedyś był narciarzem, miał rodzinę i poukładane życie. Dziś spędza czas na piciu spirytusu (jak on go pije, normalnie do Koterskiego się nadaje) i jaraniu zioła w chatce przy wyciągu, skąd wyrusza czasem na terapię do pobliskiego szpitala. Zwrot akcji następuje po pożarze, który Jomar wywołuje i z którego się ewakuuje, by na skuterze śnieżnym pojechać na północ i odszukać swoje dziecko. Po drodze spotyka masę norweskich freaków, którzy w konfrontacji z jego depresją wcale nie odstają. To film o skandynawskim wyobcowaniu, ale i potrzebie nawiązywania bliższych relacji. Jest zabawnie, ale i gorzko. Najbardziej przemówiła do mnie scena lokalnego szamana, który pyta Jomara, ile ma lat, ten odpowiada mu, że 30, a szaman mówi, że jeszcze wiele błędów w życiu popełni. Obejrzyjcie.

4.8.09

we accept near buffet orders

Tytuł zaczerpnęłam z menu toruńskiego zajazdu Bumerang, w którym zaczęła się nasza wycieczka w składzie pełnym - czyli w towarzystwie Matki Karmiącej Ze Smyczy Spuszczonej Przez Ekipę Błogosławionej Za Konkretne O Świecie Zdanie. Tytuł oznacza, że w Bumerangu zamawia się przy barze, a nie - u kelnerki. Od Bumerangu rozpoczęła się nasza wycieczka do Wrocławia. I był ów Bumerang znamienny, bo wycieczka okazała się wycieczką, na której zabawy językowe były bardzo istotne. Nieśmiertelny weeding (tak przetłumaczono przyjęcie ślubne w menu) na zawsze pozostanie w naszych sercach :)

Ale wpis ma być o filmach. Obejrzeliśmy ich 6, a ja właściwie to 5, bo pierwszy sobotni przespałam, bo z Matką Karmiącą balowałam do wczesnych godzin porannych w klubie Manana.
Może nie o wszystkich od razu, ale tak bardziej kawałkami recenzować będę.

Anatomia sławy



Film wyreżyserował Denys Arcand, który może być Wam znany z filmu "Inwazja Barbarzyńców" - filmu zabawnego, ale tak naprawdę hiper dołującego. A "Anatomia sławy" (tytuł oryginalny "Stardom") to bardzo inteligentna komedia, drwiąca z polityki, świata mediów i blichtru modowego. Najbardziej rozwalił mnie sposób narracji. Kamera zawsze gra tam jakąś rolę. Losy bohaterki (supermodelki) poznajemy przez telewizyjne show, film dokumentalny, zdjęcia sesyjne i inne tego typu. Arcand obnaża plastikowość telewizji. Prezenterki programów są przerysowane (daj Bóg) i ostro jebnięte. Faceci, którzy towarzyszą głównej bohaterce, tracą dla niej głowę i wyłączają mózg na stałe. Ale jak patrzę na Jessicę Paré (filmowa Tina Menzhal) to się wcale nie dziwię.

31.7.09

Nowe Horyzonty i Junior Boys

Odliczam minuty. Jeszcze 150 minut i ruszamy. Prawie babski wyjazd (jedzie też J "Nienasycenie") do Wrocławia tuż przede mną. Mam nadzieję, że będzie dobrze i dla ucha i dla oka.
Tym, co zostają, na pocieszenie.

29.7.09

Oko C, Ogon i Łapa P, Ząb M



Normalnie wczoraj nawiedziła nas egipska plaga nieszczęść. Jak przyszłam do domu, to Pela była już zapakowana w swój koszyk podróżny i C szykował się do pana weteryniarza. Bo Pela w końcu spadła z parapetu i to tak niefortunnie, że rozcięła sobie łapkę. Ogon tydzień temu przytrzasnął jej C. Okazało się, że wszystko wymaga szycia. Zostało zszyte i Pela ma szansę żyć. C, w obawie o to, że ktoś może sobie jeszcze coś zrobić przez druty, które nie do końca wycięliśmy likwidując system kratkowy na naszym balkonie, poszedł to usunąć. I gdy walczył wytrwale z druta przecinaniem, odłamek wbił mu się w źrenicę. I tym samym musieliśmy udać się:
- na pogotowie, z którego odesłano nas do szpitala miejskiego
- do szpitala miejskiego, z którego odesłano nas do wyboru do Wejherowa lub Gdańska, a wybraliśmy Wejherowo; w mieście Gdynia brak jest dyżurnego okulisty - wtf się pytam ja!!!
- do szpitala w Wejherowie, gdzie pani doktór wyciągła mężu z oka odłamek metalu.
W międzyczasie mnie okrutnie bolał ząb. Rekompensatą niech będzie to, że ząb mnie boli, C - widzi, a Pela będzie chodzić i p. Janeczka posprzątała Ruderkę.

28.7.09

i w Serbii ładnie marzą po murach

Jakoś tak tradycyjnie lubię sobie popstrykać mury, jeśli tylko jest, co pstrykać. Chorwacja pełna była napisów o wyższości Chorwatów nad innymi narodami, a na tym blogu wyższości jakiegokolwiek narodu nad innym narodem promować nie mam ochoty, więc i zdjęć tam robić nie chciałam. Doczekałam do Serbii. Obrazki pochodzą z bardzo austro-węgierskiego miasteczka na granicy Serbii i Węgier - Subocicy i ze dwa z Nowego Sadu.









24.7.09

miasto stołeczne bez wiatru od morza

Jestem Tu. We Warszawie. Wychodzę z Najpiękniejszego Dworca Świata i staję wprost na patelni. Dopada mnie podmuch wiatru - myślę sobie, o ja pierdolę, nie wiedziałam, że tu jest wiater. Ale to była taka raczej wiatrowa iluzja. Bo w Stolicy wiater ciepły wi. A ciepły wiater raczej jest dla debili. Szczególnie w lipcowych betonowych ukropach. Wytchnieniem było pierwsze piwo chłodzące spite w godzinach późno-popołudniowych. Wspierane potem białym winem prosto z lodówki...
A dziś - biba pod pomnikiem. Elo!

20.7.09

Mam tak samo jak Ty, miasto moje a w nim...

...I to nie jest sen o Warszawie. Właśnie na mojej skrzynce wylądował email od kolegi fotografa. Wiadomość pełna zdjęć Gdyni w chmurach. Zajebiste foty. Miasto z marzeń. Efemeryczne i eteryczne. Trochę tu bajkowe...
Próbuję ustalić dane autora. Gdy tylko się uda - nie omieszkam umieścić w komentarzu. A teraz - coś dla oka.











17.7.09

Ruszył projekt mural

Tyber i Gregor, czyli Czaplino i Bombalino rozpoczęli akcję wspieraną przez markę, z którą mam coś wspólnego. Czyli będzie w miastach kolorowiej :)







16.7.09

albańsko-czarnogórski mandżur we władku

Nie ma co pisać za wiele. Nim wylądowaliśmy na kempingu u golasa musieliśmy nieco popatrzeć na okoliczną mandżurię. A tę najlepiej zobrazują zdjęcia. Miejscowość Ulcinj przy granicy z Albanią, w 90% zamieszkała przez ludność albańską właśnie.