25.1.10

powrót do przeszłości miliard

Wróciłam dziś do przeszłości. YouTube pod hasłem muza z dzieciństwa. Wiem, że to nie w pełni oddaje moje ówczesne pasje, ale to zostało obejrzane/wysłuchane dziś.
Małe Wu Wu - jeden z pierwszych w moim życiu winyli, otrzymany od Brata. Prezent, który dodał kolorytu mojemu dziecieństwu. Na YT znalazłam numer, który strasznie mi się w tamtym czasie podobał:



A jeszcze wcześniej, też na winylu, tym razem od rodziców dostałam powiew Zachodu. Kolorowe, szczęśliwe dzieci. Z pięknymi, pełnymi witamin twarzami.
Świetnie pamiętam tę panią, co nimi dyrygowała.
Pamiętam mój fioletowy dres i zieloną polówkę. 
Przed Państwem Picolo Coro del Antoniano, radość na szary smutek pustych półek:



I znów swojsko. Z bajki, którą mogę oglądać zawsze. Małgorzata Ostrowska jako "Meluzyna":

24.1.10

kanalizacja słów/zmierzch bogów

Czy w słowach też jest równowaga? Czy jeśli wypowiedziałam już swój limit, to każde następne ze mnie słowo wypuszczone zaważy na ogólnoświatowym bilansie słów? Zepsuje ład werbalny na Ziemi?

Są słowa ładne. Ładne - semantycznie ładne. Ładne słowo semantycznie? Takie pierwsze. Może mieć M i L. Było słowo: melanchlia, melanż, ale i lament. Lamer. Lamentować. Lamerzyć. I słowa brzydkie. Sknerzyć, Skrobać - brzydkie słowa.

No więc wysłałam ten słów milion jeden duży cały. Różnymi kanalikami.

A na ten spektakl nie trzeba chodzić, choć trailer może oszukać:

20.1.10

Tlen (Кислород) by Iwan Wyrypajew

Wczoraj w ramach objazdowego kina festiwalu Era Nowe Horyzonty obejrzałam "Tlen" Iwana Wyrypajewa, znanego już z "Euforii" i dokonań w Teatrze Doc. Próbuję sobie odkleić w tej dziurawej głowie, co konkretnie widziałam z jego dokonań teatralnych. I niestety mam pustkę. Na pewno byłam na czymś w Moskwie, ale skoro to było tyyyyle lat temu.... No to zapomniałam. I koniec, i kropka.
Na szczęście z filmu co nie co pamiętam. A przede wszystkim pamiętam Karolinę Gruszkę...


Piękna dziewczyna (prywatnie żona Wyrypajewa). Nie wiem, czy to kwestia przypadku, czy zamierzony efekt, ale rudowłosa Saszeńka z Wielkiego Miasta w swej charakteryzacji przypomina Sofię - Wieczną Kobiecość - Mądrość Bożą. Wyrypajew, chąc nie chcąc, genetycznie przesiąknięty jest postacią Sofii. 
"Tlen" to zlepek 10 epizodów. Wyrypajew porusza trudne dla dzisiejszej Rosji tematy, takie jak terroryzm, religia, narkotyki. Nie opowiada się jednoznacznie po którejkolwiek ze stron. Doszukuje się przyczyn terroryzmu w miłości, którą zestawia z nienawiścią. 
Film zaskakuje postmodernistyczną kompozycją, muzyką i stylistyką. Jest właściwie bardziej video-artem niż tradycyjnym filmem. 
Rzucam teaser:



 

17.1.10

ciężar wiosny, triumf młodości, brzask o brzasku

I cały czas słucham tej płyty. I to chyba dzięki tej właśnie płycie znalazłam się w bliżej sobie nieznanej melancholii. Nawet C ma dla niej zrozumienie, bo obejrzy ze mną dewede z Teatru Telewizji "Zapomniany diabeł" Jana Drdy, przed którym to spektaklem wzbrania się od świąt.
Ta melancholia to chyba jednak ciężar zimy jest. Po raz kolejny w życiu i na tym blogu też postuluję o więcej słońca, żeby było "tyle słońca w naszym mieście". Muszę się pożegnać z tym zadumczywym stanem. Bo melancholia sprawia, że myślę, a przecież powszechnie wiadomo, że jak myślę, to brzydko wyglądam, że zdecydowanie bardziej do twarzy jest mi w zabawie. A tu mój faworyt tekstualny:


15.1.10

Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! Kasia Nosowska we śnie

Wkręciłam się w płytę ostatnią Hey na skalę totalną. No i chyba jakoś tak słucham jej nieprzerwanie. Wczoraj, kładąc się spać, uparcie przekonywałam C, że ta muza na pewno się wyłączy, że nie będzie grać w kółko. I tak zasnęliśmy przy dźwiękach Hey. I zapadła w sen następującej treści. Jestem w Kielcach (sama nie wiem, czy to Kielce, bo występowały jako mała miejscowość, a przeca Kielce małe nie są) na koncercie Hey. Po zabawie udaję się do pokoju - jakoś tak nie sama, chyba z koleżanką R. W hotelu panuje hiperpeerelowski klimat: meble ze sklejki, kwietniki z metaloplastyki z paprotkami, tapczany. Nagle przychodzi pani etażowa (taka pokojówka, ale na jedno piętro) i mówi, że dokwaterunek musi być, bo w całych Kielcach hotele przepełnione. W tle cały czas leci płyta Hey. No i dokwaterowują nam Kasię Nosowską z chłopakiem (takim dziwnie jakoś młodym i przystojnym) wraz z menadżerką, co to się wcale nie różni od tej naszej pani etażowej. Nosowska kładzie się na swój tapczan i próbuje zasnąć. Kątem oka widzę, że coś jej nie pasuje. Pytam się, czy to nie jest tak, że ona ma już dość tej muzy, w końcu zagrała już dziesiątki koncertów i może nie chcieć więcej tego słuchać. Kasia potwierdza. No więc podchodzę do takiego małego telewizorka, z którego wydobywa się ta muza. Próbuję wyłączyć. Najpierw pilotem, potem włącznikiem. Nic nie działa. Odłączam od kontaktu - nic to nie daje. Muza wciąż gra - jakby na złość. Wyrywam kable, rozwalam telewizor. Cisza.

12.1.10

senność czy może to miasto to właśnie to

Jakoś tak jeszcze dojść do siebie nie mogę. Że wszyscy tu się w Polsce cieszą, że zima taka piękna i że zaspy prawdziwe. Ale mnie to zimno w ogóle nie cieszy. Wracam wspomnieniami do słonecznego miasta. I obiecuję sobie, że zbyt wiele czasu nie minie, jak tam wrócę, a wrócę tam z C - 100%. 

I zgodnie z założeniami wrzucam fotki z drobnym opisem.
Jest jeszcze trochę obrazków, ekipa, no i galeria na Bairro Alto. To te fotki z poniszczonego klimatycznego wnętrza. Dostaliśmy nakaz tam pójścia od naszej przewodniczki N (i w tym miejscu podziękuję N za przewodnictwo i zaznaczam, że jak wrócę z C do Lizbony, to na pewno chcę mieć N za przewodniczkę :) ) i wnętrze totalnie nas rozwaliło. Wyglądało nieco jak z hiszpańskich horrorów.

















6.1.10

Lisbon story - dzień drugi

Zajebiste miasto. Pokochane od pierwszego wejrzenia. Rozwala tym, że ludzie styczniowymi wieczorami siedzą w kafejkach na zewnętrznej, że uliczki są wąskie i wszędzie jest jak na gdyńskim San Franco (no może trochę mniej zjawiskowo :)), że, jak to na południu bywa, nikt się jakoś za bardzo nie spieszy ze wstawaniem, ruszaniem, pracą, że się ludzie uśmiechają jakoś tak życzliwie i często, że dziewczęta i chłopcy zdają się mieć swoją Élan vital niewymuszoną i spontaniczną, że starsi ludzie jakoś też tak inaczej się starzeją, że kobiety mają niskie głosy, że pieski w 12-stopniowej temperaturze i tak chodzą w ubrankach, że kamienie po deszczu się świecą i są śliskie, że słupy są zielone, że pranie wisi frywolnie i od niechcenia i że parę innych jeszcze, co to o nich napiszę na pewno :)

4.1.10

tam mnie niesie

Wąskie i strome uliczki, tramwaje, które wyglądają jak kolejki górskie i taką też mają funkcję, zniszczone kamieniczki, portowe chatki rybackie, oceaniczny klimat, streetart na ścianach, ręcznie malowane kafelki, tancerki fado, pyszne owoce morza, dobre wino - to już jutro:) Ruszam w drogę. A-hoj!

2.1.10

pleasure is not happiness

Nowy Rok minął pod hasłem leżenia. Leżenie uwielbiam. Żeby leżenie nie było tylko leżeniem samym w sobie i przez siebie, leżąc udaję, że niby coś robię i że zajmuje mnie to przynajmniej równie mocno co leżenie. Leżąc, oglądam filmy. W Nowy Rok długo leżałam, więc obejrzałam filmy 3. Nie wiem, czy traktować te filmy jako moje noworoczne przesłanie, czy brać jak lecą albo nie brać w ogóle.
2 filmy zostaną pominięte, bo w sumie nie zasługują na wpis.
No i tak naprawdę poruszył mnie trochę jeden - Dorian Gray, może nie tyle poruszyła mnie adaptacja, co wróciłam myślami do powieści.
I właściwie utkwił mi w głowie cytat z tytułu. To taki świetny moment - noworoczne leżenie - na ekranizację o Dandysie. O porażce hedonizmu, o upadku duszy ku chwale ciała.
Choć generalnie w tym aspekcie film wydał mi się mocno uładzony. Jakoś więcej brudu ówczesnego Londynu zdawało mi się widzieć w powieści. A i sam Dorian jakiś tak szlachetnie za piękny był.
I boję się robić cokolwiek z tym cytatem, co to huczy w mojej głowie od dwu dni...