25.9.09

we make things happen

Powszechnie wiadomo, że Gdańska nie lubię. Nie lubię i już, choć ma i Gdańsk momenty, które lubię. I dziś natknęłam się w sieci na reklamówkę, która mnie tknęła.
Wiem, że motyw stateczka dość już jest wyświechtany... Ale jest coś takiego w tym spocie, co sprawia, że Gdańsk wydaje się w nim taki bajkowy i nierzeczywisty. I wygląda tak, jak nie wygląda naprawdę :) Oczywiście mogła by to pewnie być reklamówka dowolnego miasta hanzeatyckiego. No ale jest reklamówką Gdańska.
Jeszcze średnio podoba mi się claim zamieszczony w tytule. Nie przywiódł mi od razu na myśl sierpnia 80, a chyba miał...
Przekonajcie się sami.

23.9.09

ściółka z flaszek - impresje spacerowicza

Po udanym weselu Państwa B udaliśmy się wraz z C na spacer od nas do Państwa B w celu poprawienia stanu weselnego. Na imprezie występowałam w 10cm szpilach, co skutecznie wpłynęło na fatalną kondycję moich stóp, ale ze względu na nieco zamroczony mózg nie skleiłam faktów, że bolące stopy + spacer 2h = bolące stopy do potęgi. Jednak to nie ból uderzył mnie na tym spacerze najbardziej.
Trasa przebiegała od Kamiennej Góry do Wielkiego Kacka (w tym dwa przystanki podjechane trajtkiem po Wielkopolskiej, bo i jaka to przyjemność iść wzdłuż Wielkopolskiej) i wiodła przez las okołowitomiński aż do stadionu dawnego Bałtyku właśnie lasem. Momentem kulminacyjnym było przejście obok kibolskiego spotu na skraju rzeczonego lasu. Najpierw myślałam, że się porzygam, potem po prostu się rozpłakałam. Skacowana wrażliwość spotęgowała moje doznania. Flaszki od jaboli, browarów, wódek i innych trunków raczej alkoholowych były ściółką leśną. Płakałam bardzo nad światem złym i płakałam jeszcze bardziej, jak się znalazłam pod Ciapkowem, w którym ujadały bezpańskie psy. Bo se powiązałam, że to pewnie też ci śmieciarze porzucili te pieski tak jak te flaszki.

15.9.09

ukradzione od Pyszcza - mam wyjebane

No comments ;)

Początek FPFF Gdynia...

Próbowałam sobie przypomnieć, jakie filmy widziałam w zeszłym roku, i jakie mi się podobały. I chyba w pamięci najbardziej zapadł mi film wyreżyserowany przez Czecha, Zelenkę - "Bracia Karamazow". Poza tym, raczej pustka.
Jakieś strzępki fabuły plączą mi się po głowie. Zero konkretów.
Wczoraj rozpoczęłam Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni od projekcji izraelskiej "My Father, my Lord" i może na tym powinnam była poprzestać...



Bardzo, bardzo gorąco polecam film. Wzruszająca przypowieść, będąca parafrazą historii Abrahama, a może i Hioba... To opowieść o silnej wierze. Zastanawiałyśmy się z K jak mocno trzeba wierzyć, żeby tak bezwarunkowo przyjmować dogmaty, żeby nie zadawać pytań. Może nie zadawanie pytań jest tym, co trzyma z dala od zwątpienia?
Poza tym, zakochałam się w chłopcu, który grał główną rolę.

Potem zaryzykowałyśmy i poszłyśmy na polską produkcję "Moja krew" w reżyserii Marcina Wrony. I ta polska wersja Hioba podobała mi się dużo mniej... I właściwie próbowałam się przed chwilą wysilić na jakąś szerszą wypowiedź, ale nie dałam rady, bo się sama sobą znudziłam. Zresztą wczoraj próbowałam opowiedzieć coś C i też się zmęczyłam. Jednym słowem - nie polecam.

7.9.09

The Girls

Od paru tygodni chodzę zajarana i nie mogłam jak do tej pory mojego zajarania wyrzucić do wirtualnej przestrzeni, bo szpiegostwo występuje tu na skalę totalną. Otóż, jestem po pierwszym swoim w życiu koncercie. Występowałam na wokalu i na gitarze elektrycznej :) Naprawdę. Wszystko się działo z okazji wieczoru panieńskiego A. M grała na perce, a J, skądinąd właścicielka koncertowej miejscówki w Borku, szyła na basie jak tylko da się.
W repertuarze miałyśmy skromnie...

Tylko w wersji bardziej punkowej.
100000000000000 punktów dla wszystkich laś za glamrockowe stylizacje!
No i punkty specjalne dla kuzynek A za zadymiarkę i fulproeski światła kolorowe. Jak na domek Brda glam był pełen!!!
No i idąc z własną żoną spotkałam premiera RP z żoną. Wracałyśmy z jeziora. Mokre byłyśmy jak kury, bośmy się wykąpać nie omieszkały. Ja paradowałam w różowym futrze i pomarańczowym daszku od Kodaka z Wenezueli, żona raczej w stylizacji grandżowej. No ale jak nas ten premier zobaczył w tym samym środku czarnej dupy, to na pewno dość się ucieszył, że tak kolorowo się żyje jego rodakom w Polsce. A premierowej to się chyba wszystko pomyliło i zagubiła się, kto tu w końcu jest celebrytą, bo wypaliła do nas ze słodkim i ochoczym dzień dobry. A my radośnie odpowiedziałyśmy. Na dodatek to myśmy kretynki w ogóle nie skumały, że to jest nasz premier. Dopiero potem mi coś się w głowie zaświeciło. Żona (moja, a nie premiera) to się przynajmniej -4 może wytłumaczyć :)

3.9.09

o znikającym golfie


Przede mną trudna akcja...
Był ze mną przez 4 lata, przejechaliśmy razem dziesiątki tysięcy kilometrów.
Raczej mnie nie zawodził. No może raz. Jak zabrakło mu prądu, ale to też nie z jego winy.
Zawiózł i odwiózł 5 osób z namiotami i całym sprzętem do Rygi.
Potrafił wyprzedzać TIRy na ręcznym.
Dzielnie jeździł siódemką do Warszawy.
Woził deskę na dachu...
Pokonaliśmy razem ponad 100 tyś kilometrów!
A teraz mamy się rozstać...
Bo nie jest bezpieczny, bo blachy się rozpadają i... powiedzmy sobie szczerze - mam innego.

Tak pewnie wyglądał w latach swojej świetności.
Dziś ma 22 lata.