20.12.07

A to dziwna firma

Pozwalam sobie dziś na przedruk tekstu pewnej koleżanki.
Jako że firma A. dba o coroczne „plackowe” dla Pań, dziś jest mój ostatni dzień pracy przed świętami. Huuurrraaa!!! Na posterunku pozostają już tylko niezadowoleni, przez co znacznie bardziej zintegrowani swym poczuciem krzywdy, szepczący między sobą rzucając wrogie ukośne spojrzenia, faceci ;))) My – facetki – mamy wolne. Muszę jeszcze tylko udać się po 14.00 na firmową Wigilię. Jej program obejmuje aspektów wiele. Pierwszy z nich zauważa się już wkraczając do naszego zmurszałego dworku – wszyscy są bardziej niż zwykle eleganccy. Mówiąc „bardziej niż zwykle” pragnę podkreślić, że u nas obowiązują stroje oficjalne na co dzień, także sorry, ale osiągnięcie jeszcze wyższego stadium jest moim zdaniem mega wyczynem! Lasie lśnią, niektóre wdziały nawet taftowe kreację (!!!), faceci w czerni garniturów, pięknie kontrastującej z bielą ich koszul. Normalnie chcąc nie chcąc (bo ja mam sztruks bordo na sobie i uważam, że osiągnęłam szczyty) czuje się uroczystość w powietrzu :)))) Chyba z tej okazji zamówiłam sobie dziś u Lucka (nasz specjalista ds. codziennych zakupów spożywczych) karpia w galarecie – 3,45PLN, całkiem smaczny stwierdzam, właśnie go w sposób dla mnie właściwy, czyli nad klawiaturą, konsumuję. Zresztą spoko – na naszych Wigiliach są zawsze pycha paszteciki, które pałaszuję z apetytem, wydając pełne aprobaty pomruki, także na głodniaka stąd nie wyjdę ;))))) Są też minusy, bo pewnie w imię równowagi na świecie nie może być za okej. W związku z tym będę się musiała zmierzyć z dzieleniem się opłatkiem połączonym z obfitym obcałowywaniem – ZE WSZY-STKI-MI!!! Będę się ściskać z naszą burkliwą księgową, która zawsze siedzi w swoim kantorku za zasłona dymną, z petem w gąbce i na prawdę nie trudno wyczuć, że ktoś był rozliczyć delegację czy odebrać bony (dziś H prezentuje obficie sztuczne złoto, obstawiam że z katalogu BONPRIX – tak mi jej ogólna stylizacja podpowiada). Poprzytulam się do panów prezesów, tych starych, ale wiecznie obecnych, i tych nowych. Do tłumaczki G, która z wrażenia na pewno apetycznie spotnieje – plus całowanie na trzy – taki ma G zwyczaj. A będzie pod wrażeniem na pewno, bo zanim przystąpimy do radosnego dzielenia się opłatkiem odwiedzi nas… ksiądz!!! Jest to nasz „wieloletni przyjaciel” – przynosi nam Słowo Boże pod choinkę przybraną bombkami, oczywiście z logo. A potem śpiewamy sobie wspólnie kolędy – wszyscy zgodnie, głośno i wyraźnie – bo mamy kolędowe caraoke… Ponieważ dzielenie się podarkami w świątecznej atmosferze biura jest pomysłem przemiłym, co roku wszyscy bardzo chętnie i radośnie zrzucają się na drobiazgi, które kupuje dla nas super fajny dział PRu. Na przykład w zeszłym roku dostałam kapitalny świeczniczek – do dziś leży pod moim biurkiem i przypomina cudne acz ulotne chwile. Prawda, że extra??? Ale dobra, źle nie jest no i wolne będę miała aż do 2 stycznia. Zresztą dziś głównie odbieram i wysyłam życzenia – gustowne kartki dźwiękowe (zwane przez przemiłych nadawców „życzeniami muzycznymi”… po kilka MB…), kartki cudem doręczone na czas przez hiper skuteczną pocztę polską, a Łotysze to mi nawet przysłali babkę czekoladową! Deczko się zgniotła, więc polewa gdzie niegdzie nadpękła, ale generalnie babka prawie jak nowa ;)))))) Zabiorę ją już wkrótce, już za chwilę, do domu, ulatując stąd na skrzydłach euforii. Wpakuję się w golfa skarbonkę i śmignę, mniej spektakularnie niż skodą, ale zawsze ;)))) pozostawiając kleje daleko z sobą. Nawet logo na masce skody długo nie zobaczę.

19.12.07

bo życie się rozciąga, a wena jest King Konga

Chciałam zeznać, że Skorpion nie ma racji. Zakładając, że życie się rozciąga, czyli że się w nim więcej dzieje, bo tak to odczytuję, to człowiek ma wenę King Konga. No u mnie się to nie przekłada. I to jest przypał. Bo w tym sensie życie mi się rozciąga, a wena nie jest King Konga. Można jednak inaczej zinterpretować rozciąganie się życia. Że to wtedy jest jak ono płynie powoli i jak jest dołujące, dojmujące i szare. No i wtedy jest wena King Konga. Człowiek zdołowany - człowiekiem pisarsko twórczym. Swoją drogą, pisarz optymista, czy poeta-optymista to chyba oksymorony są, co nie?
Z drugiej jednak strony, taki człowiek zdołowany to raczej depresyjnie pisze. Na czym jechał więc Tuwim? Albo Brzechwa?
No to proszę - Pan Kleks (a właściwie Piotr F.) na pocieszenie.



Wiem, wiem, przydałby się King Kong albo Skorpion.

18.12.07

Rezerwat

W poczuciu swego rodzaju obowiązku wobec P. postanowiłam, że wybiorę się do Srebrnego Ekranu na Rezerwat. Nie dość, że P. dostał tę nagrodę, to jeszcze ponoć film też przechodzi. A że widziałam tylko we fragmentach, to tym bardziej byłam zajarana. I co się okazało? Że seans odwołali. Mówi młodzieniec, dość ADHDowy taki, że łahaha na tym Trójmieście to nieprawdę piszą. Ja pierdziu, myślę se, troche mogłoby im zależeć na Klyjentach (choć krawatów nie mieliśmy, to i tak nie byliśmy jakoś mocno awanturujący się) i przecież wiadomo, że trojmiasto.pl jest takim miejscem, na które się wchodzi, jak się chce iść do kina.
Ale P. - ja pójdę. I ja obejrzę.

17.12.07

Po pierwsze uczciwość, po drugie młodość

W sobotę byłam na koncercie reggae. Co zapamiętałam? - "My nie będziemy się zabijać o pieniądze" - ehe, srutututu. Pamiętam jak pewna M. (i ta M to nie ja) zarzekała się, że ona to na pewno nie będzie jeździć samochodem i futra sobie nie kupi też, kiedy ze sceptyzmem mówiłam (tak, tak, ja ze sceptyzmem), że jej idealizm pankowo-hipisowski skończy się wraz z dorosłym życiem, co to jest z kapitalizmem nierozłącznie związane. I co robi teraz M.? M. pracuje jako prawnik, ma samochód i buduje sztuczne potrzeby. Nie żebym ja miała tak zupełnie inaczej.
Ale o uczciwości miało być. No więc młodzież w Uchu okazała się uczciwa. Mądra K (z korporacji KFC) wrzuciła mi telefonik w czasie koncertu za bluzeczkę, a bluzeczka taka raczej ciążowa, więc telefonik spadł na ziemię, bo ja myślałam, że K. tak po prostu mi za bluzeczkę rękę wkłada. Jeszcze se wmówiłam, że ona ten telefonik sobie do torebki włożyła.
I uczciwość ludzka zwyciężyła - ktoś znalazł telefon i odniósł do baru.
No właśnie - szczęście to jednostki? Czy może uczciwość społeczna?

13.12.07

Wielki Postulat Energetyczny

Na kanwie ostatniej lektury, i nie mówię tu o Wysokich, ale o "Manifeście Komunistycznym" postanowiłam zerwać ze swoim permanentnym zmęczeniem i przerzucić się na permanentne naenergetyzowanie. Szczerze mówiąc, impulsem stało się stwierdzenie Z., że ja od jakichś 2 tygodni jestem śpiąca. I faktycznie, taka ostatnio byłam niewyspana. [S., kolega z pracy, wspomina wagary w liceum - bleeee, przez jego wagary ja się nie mogę skoncentrować]
Od czasu kiedy zerwałam z permanentnym zmęczeniem życie jest dużo piękniejsze. Wstaje rano i nie zaczynam dnia od zdania: "Ale się dziś nie wyspałam" albo "Ale jestem zmęczona". Nie, teraz mówię "Co za mega wypas! Znów do pracy - hurrra!". I wspomnieć znów muszę, że dziś piątek :)

11.12.07

zmęczenie permanentne

Chodzę ospała od dwóch już chyba tygodni. Jak spoglądam za okno, to rzygać mi się chce tym moim zmęczeniem na cały ten zafajdany deszczem świat. Nawet w tym moim pudełeczku na czterech kółkach jest mi źle, bo szyby parują od tej wilgoci wszechobecnej. Do tego dochodzi poranny rytm wyznaczany przez budzik. To samo w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek i piątek. Prysznic, zęby - wyjście - dojazd - job- wyjazd, itd. Rzygnę na tę rutynę całym swoim jestestwem. A wraz z tą rutyną czas przemija, starość dopada i to zmęczenie niewiarygodne. Bo ile człowiek może być zmęczony? A przecież wiadomo, że nie zejdzie na amęt, bo nie może tak po prostu. By się musiał głodzić, a tego człowiek nie zrobi, bo mu instynkt nie pozwala.
W takim momencie zaczynam myśleć o podróży. I szlag mnie trafia, zazdrość taka pierwotna, jak A. przesyła zdjęcia z tripa do Turmenistanu. Bo ona może, a ja nie. Bo moglibyśmy wszystko mieć, gdyby nam się chciało chcieć.

10.12.07

kradzież we śnie

Dziś śniłam, że jestem małym chłopcem. Razem z kolegą postanawiam zawinąć motocykle starszym chłopakom z okolicy. Próba spełza jednak na niczym, bo nie ma kluczyków w stacyjce. I choć próbuję wziąć motocykl "na pych", to jednak się nie udaje. I jakie wspomnienie obudziły się w mojej głowie?
Jak miałam kiedyś motorynkę - żółtego Rometa. I jeździłam tylko z chłopakami z dzielni. Były dwie dziewczyny, które miały skutery, ale na tych ich super hondziach nie dało się zasuwać w terenie. Poza tym, to ja byłam chłopczycą numero uno :)
Moja motorynka nie wyglądała tak jak ta, ale na pewno była silniejsza :)

8.12.07

graz

Już nie mogę się doczekać gór. Proces podróży jest mi potrzebny dla życia jak tlen. A że siedzę na pupce już ponad pół roku (tak, ostatnia wycieczk miała miejsce w maju), to nosi mnie. I właściwie choć w Styrii warunki do Czech i Słowacji wysoce porównywalne, to jak zobaczyłam ten budynek - zajarałam się na maksa.

NO to jeśli nie będzie śniegu przez to globalne ocieplenie, co wcale według mnie takie globalne nie jest, to zamieszkam w tym budynku.

5.12.07

sen mara - Bóg wiara

Tak mawiała babcia N. Niektórzy z Was mogą ją znać ze słynnych opowieści o puszczaniu bąków i żuciu orzeszków. I te orzeczki były wielokrotnego użytku. Babcia zostawiała je na półeczce i jako że nie chciało jej się za bardzo z fotela podnosić, a właściwie miała z tym problemy ze względu na otyłość, to wołała mnie albo brata, żeby jej te wymemłane orzeszki podawać. NO nie da się ukryć, że przy całej mej miłości do Babci nie czerpałam wielkiej radości z podawania orzeszków.
Babcia N. była trochę czarownicą - stawiała karty, interpretowała sny, a kiedy sen był nie po jej myśli, to mawiała: sen mara - Bóg wiara.
A mnie się śnił wieżowiec z wielkiej płyty. Wisiałam na 11-stym (około) piętrze. Balkony nie były zabezpieczone - składały się tylko z betonowej płyty. Tyle że ja trzymałam się jeszcze jednej betonowej płyty, która z kolei leżała na tym balkonie. W pewnym momencie płyta zaczęła się zsuwać, a ja wraz z nią. I kiedy już spadałam - a było to uczucie zajebiaszcze - to okazało się, że z betonowej płyty wystaje zbrojenie, które zainstalowane jest w moim rękawie. Byłam przekonana, że uda mi się dobrze spaść, jeśli tylko uwolnię się od tego zbrojenie - w innym wypadku złamię sobie rękę. I udało się. Spadłam cała i lądowanie miałam miękkie.

4.12.07

multi poli мат

Zauważyłam na blogu jednej takiej koleżanki, co ją promuję, bo promocję lubię jak mój ojciec, że taka tendencja jest do wrzucania słów angielskich w polski tekst. Się ona szczególnie przejawia w przekleństwach. No i jak wiadomo, najgorzej jak się człowiek nauczy po obcemu przeklinać, bo potem się mu zdaje, że ten fak od tej tradycyjnej polskiej kurwy o niebo jest fajowszy i lajtowszy.
A ja troszkę umiem po rusku poprzeklinać, ale tak tylko troszkę. I takie najbardziej wyszukane przekleństwo, które mi przychodzi do głowy, to хрен по колена [hrien po koliena], któren to stanowił tekst refrenu piosenki "Makarena", co z kolei hitem była sprzed lat 10 może nawet. Pan U., ówczesny mój rusycysta, ubaw miał po pachy, a może i po kolana, jak piosenki słuchał. I tam więcej tych kurew lajtowszych było, ale mnie w pamięci pozostał tylko хрен по колена.

Ha! Prawie trafiłam - przebój ma 11 lat.

2.12.07

wspołlokatorka

Się dorobiłam współlokatorki na czas nieokreślony z możliwością wypowiedzenia umowy. Ale bardziej czuję, jakbym se na kolonie pojechała. Trochę to taka zabawa w dom i dużo gadania o chłopakach i koleżankach.
Bo ja już się zdążyłam przyzwyczaić do tej samotności. Że w domu czeka Lasia, co jej J. nie lubi, bo jej pogryzła wczoraj laczki, co jej mama te laczki przywiozła z Wenezueli 20 lat temu i przez 20 lat nic się z nimi nie stało. Że czasem ta Lasia długo musi czekać, bo Pani ma daleko posunięte skłonności do powsinogostwa. Lubie sobie połazić po mieście i po wsi.

30.11.07

na w miejskim Piaf ja puszczam paw

Wyrwałam się na odchamienie z Zienką. No były lilety (rodzinny kaowiec od Zienki wykręcił bilet grupowy). A obiecywałam sobie po "Plotce", że już więcej nie pójdę, że miejski to kicha wszeteczna. Ale poszłam, bo darowanemu biletowi się w gębę nie zagląda. Jeszcze mnie Julia pozytywnie nastawiła, że macierz jej chwaliła, że dobre. A że Julii mamę darzę sympatią i szacunkiem, to się nastawiłam. Niepotrzebnie. Bo te piosenki to nawet przechodzą, choć bardziej w drugim akcie, ale kreacja tek Pani Lulki (co ma zajebiaszcze nazwisko na pewno) wogle mnie nie zachwyca, wogle!!! Nie tak sobie Edith Piaf wyobrażałam. Jeszcze ten drugi akt przechodził, choć ziewów powstrzymać nie mogłam i nadal chciałam wyjść. A tato Zienki zasnął na pierwszym, a z drugiego się zmył. I dobrze zrobił, bo wszystkie Ryśki to porządne chłopaki.
Nie IŚĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!

29.11.07

asertywność

Się śmiali w szóstce wszyscy z Marysi (wychowawczyni), że na kurs asertywności się wybrać powinna. W czwartej klasie to ją nawet posądzali, że we wakacje ów kurs przebyła. A ja już teraz się bym z Marysi nie śmiała, bo to ciężko być asertywnym i nie wiem, czy kursa pomogą. Może to trudne, dlatego że ciężko być jednocześnie łaskawą panią i asertywną lasią. To się nawet, jak na moje, wyklucza nieco.
A w życiu jest tak dużo łatwiej, jak człowiek umie dobrze odmawiać. Mniej się pije, w domu siedzi więcej (choć teraz czas na łowienie, więc w domu siedzenie jest raczej niekorzystne - na molo trzeba się przejść - mówi babcia Moni) - dąży do ideału. A tak? Zewsząd wokół zespucie! Nawet Zienka dopiero co zimówki zmieniła, a niby taka porządna...
Taki Czesio, na ten przykład, jak go Andżelika wyrywała, to był asertywny. Mówił, że z nią chodzić nie będzie, bo nie ma wacka. I to jest asertywność.

28.11.07

ślizgawka

Otworzyli 2 listopada ślizgawkę. Spacerem mam do niej od 5 do 10 min. Jeszcze nie byłam. Oczywiście bardzo chętnie bym poszła. Ale przeszkadza mi lenistwo. Motywację to ja osiągam w dwóch przypadkach, a tym drugim jest impreza. Żeby tak na basenie i ślizgawce było jak na imprezie.
Może to jednak kwestia wieku... Właściwie do pierwszej menstruacji z własnej woli u Kuffla w kosza grałam. Ale wtedy też nie było imprez. No sama nie wiem, może dziś święty boże dopomoże.

26.11.07

Peli grzechy główne

Różnie mówią o tej Peli: jedni - że stary kot już z niej, inni - że ździra niewychowana. A ja jedno wiem, dowcip to ona ma jak facet - lubi powtarzać te same numery. Opiszę więc 6 grzechów Peli.
1. Kiedy Pela widzi pod kordłą ruch palca albo czegokolwiek, to zaczyna napierać. Napiera zębami.
2. Kiedy Pela napiera zębami, a człowiek nie może już tego znieść, to naturalnie sięga po kindersztubę i raz Pelę w pupę z tej kindersztuby. Pela bynajmniej pokory nie nabiera. Wzrok jej się jakiś taki nerwowy i mściwy robi i opiat' się rzuca z zębami, ale na oślep wali. I tak w kółko Macieju.
3. Syfi - wiem, wiem, to po mamie ma. Syfi wokół kuwety. No a przecież mogłaby tak kulturalnie i z umiarem ten odchód piaskiem zasypać. A ta nie, po całej łazience i jeszcze "na przedpokoju". Koło miski też syfi, dobrze że nie odchodem.
4. We wodzie się bawić lubi. No mówią, że to nienormalne. Że się koty wody boją. Może te normalne to tak, ale Pela - niee. I wchodzi do wanny i umywalki. A jak się człowiek we wannie kąpie, to ta ma w zwyczaju na człowieka wskakiwać. I jak tu takiego kota powstrzymać, kiedy się trzeba na pięcie skupiać, bo pięta za korek robi, bo korka jest brak. I nic to, że ona tak w tej wodzie lubi. Gorzej, że ona potem z tymi łapami sztempli narobi w armaturze białej i na podłodze (kto był - ten wie i se wyobraża, że ani na czarnym, ani na białym dobrze to nie robi).
5. Poranne budzenie. Jestem już wyćwiczona, że przed położeniem się spać należy Peli sypnąć do michy suchego. Ale bywa, że człowiek zapomni. To się będzie przed 6.00 domagać. A domaga się żarliwie. Stosuje miałko-piski, grzebanie we włosach - całe to takie kocie gdakanie. I ten grzech Peli się kiedyś może śmiertelnym okazać. Dla niej. Utopię w Bałtyku i będzie po kotach.
6. Się bawi maszynkami do golenia. Nie wiem, może chce się wydepilować, no to mogłaby otawrtym tekstem. Szczoteczkami do zębów też się bawi.
Taka jest też Pela.

25.11.07

ikona homoseksualistów

Przeczytałam w wywiadzie z Żurawieckim, że Marilyn Monroe jest ikoną homoseksualistów. No, nie wiedziałam o tym, ale tym bardziej mi miło, bo dla Gippius też jest ikoną.

I weny nie mam kingkonga, jak się okazuje, więc jeszcze jedna fotoinspiracja.

22.11.07

gigant

Włacha, 32 odcinek "Włatców Móch" - zajebiocha. I przyznam się szczerze, że na zero oceniam swoją kreatywność, na serio (jak mawia PSC), w konfrontacji z bandą, która płodzi tę kreskówkę. I jestem pełna podziwu dla całości dzieła. Nie bardzo się znam na kresce (kresek też mało w życiu wciągnęłam, może dlatego, że jedna z pierwszych skończyła się omdleniem) - więc ciężko mi z tej strony ocenić projekt. Ale: charakterystyka postaci - rewelaja. I mam wielki dylemat, bo nie wiem, kogo lubię bardziej: Czesia czy Maślanę... Do tego dochodzi konsekwentny język, język chłopaków, pani Frau, wszystkich postaci. I chcę się przyznać do tego, że lubię Anżelikę. Tak, wiem, chłopaki jej nie cierpią, ale co tam, jako relatywistka moralna mogę chyba lubić i chłopaków i Anżelikę. A higienistka - się wie! Swój człowiek. Gratuluję twórcom.
Gigant tytułowy uważam za najlepszy odcinek, choć nie wiem, czy ex aequo nie stawiam "Dzeszczy niespokojnych". No bo ja też bym się czasem na taki gigant wybrała. Ale z roboty gigant nie ma już tego dreszczyka emocji... A groźba tego, że bank zabierze mieszkanie??? No nie wiem - to mnie jakoś nie motywuje do giganta.
Jak ktoś nie wie, gdzie szukać "Włatców" - to podpowiem. Dla ciekawych dodam, że nie tylko w telewizji :)

21.11.07

Podaruj mi trochę słońca

Tak śpiewała Ewa Bem. Oj tak. Się zaczęłam zastanawiać, jak to jest, jak się ma pomroczność jasną. Bo dla mnie to ta jesień jest taką pomrocznością jasną. Burość i szarość - masakra. Dobrze, że na ścianie w kuchni mam kolorowe kwiaty.
Przeczytałam we "Wysokich", że na lampy można chodzić, takie w twarz lampy. I że po tych lampach to człowiek zaraz taki uśmiechnięty. Nie po jednej lampie, po paru ale. Cyklem trzeba przyjąć. I mi się przypomniało, jak kiedyś na imprezie u Julla w Chałupach Kuba znalazł taką kwarcówkę (no i jak se to wszystko do kupy poskładam, to przestaje mnie dziwić, że na PiS koleś głosował) i się postanowił opalić. No i tak się naświetlał, że se prawie całą twarz spalił. Ale okularów nie ściągnął. No i mu takie blad obwódki zostały. I nie wyglądało to wcale jak opalenizna żeglarska. Więc nawet w terapii trzeba zachować umiar.
Bo ja do tego słońca mam prawa specjalne, bo ja panna solarna jestem w ustach niektórych.
Dodaję trochę słońca. Normalnie beka jak nic - ten klip.

20.11.07

AKU rwa

No bo ja przeczytałam u jednej koleżanki, że teraz na blogu trendi jest jak się klnie. Więc se przeklęłam, jednak nie wprost. Jest taka choroba - rwa kulszowa się nazywa, co nie? To jest takie zapalenie stawu biodrowego, czy coś w tym stylu. I wiem, że nie fajnie to jest mieć. I mój aku z Golfiny zachorował też na chorobę, tylko to jest właśnie niezapalenie, a nie - zapalenie. No nie zapaliła mi dziś Golfina. Gorzej - najpierw zapaliła, więc się nią bujnęłam w okolice bankomatu, żeby mieć gotówę na podorędziu, zagasiłam silnik. A kiedy próbowałam już udać się do fabryki, by w spokoju se pracować dla dobra kapitalyzmu, to się okazało, że AKU nie ma zapalone, a właściwie, że AKU ma niezapalenie (to takie pseudo medyczne). I sprowadza się to do tego, że dziś SKM se podróż do Zoppot odbędę (no wiem, wiem, korona i te sprawy - terele morele). Żopka się szybko do wygody przyzwyczaja. Ot co!

19.11.07

poniedzielnik - budilnik

Najbardziej nie cierpię budzika w poniedziałki. Mam wrażenie, że przez tę moją nienawiść, co się objawia przestawianiem telefonu co pięć minut (nie wierzę w opcję drzemka, jak sama nie przestawię, to się nie uda i na pewno nie zadzwoni), Lasia się niedługo sama nauczy wyłączać budzik w telefonie. Myślę, że ją to przestawianie bardzo denerwuje. Bo dla niej ten budzik oznacza zapełnienie miski i odkręcenie kranu. I ona przez to trochę jest moim budzikiem numer dwa. Tyle, że ona nie wydaje dźwięków - ona tak podchodzi i te swoje kocie sztuczki stosuje i się nie da jej przestawić. W ogóle się z nią nic nie da zrobić, bo w moim młodzieżowym mieszkaniu nie ma drzwi.
Palec do budki, kto lubi budzik!!!

18.11.07

świr, Żyd, gej, Cygan nie będzie nami rządził

No dobra. Ja Wam to muszę powtórzyć, bo mnie się zapłakać chciało, bynajmniej nie krokodylymi łzami, tylko ze złości klasycznej na świata tego niesprawiedliwość i debilizm jednoczesny. No to słuchajcie moi mili, co się okazuje:
"Zapytaliśmy, kogo Polacy zgodziliby się mieć za szefa. Większość oceniła, że przeszłaby kobieta (90 proc.), podkreślający swoją religijność katolik (75 proc.), niepełnosprawny na wózku (70 proc.), ateista (57 proc.), czarnoskóry (53 proc.) i Żyd (52 proc.).
Kogo Polacy by nie tolerowali? 93 proc. nie uznaje jako szefa byłego pacjenta szpitala psychiatrycznego, 84 proc. - geja czy lesbijki, 77 proc. - Polaka arabskiego pochodzenia, 73 proc. - Roma, 59 proc. - świadka Jehowy.
I co Wy na to???

16.11.07

pusty dom

mówili mi, że trzeba się przyzwyczaić, że łatwo w pustym domu nie jest. ta cisza - wrrrr. nawet muzyka jej nie zagłusza. mówili, że trzeba się nauczyć być samemu. ta nauka zdaje się być jak całki i różniczki - nie do pojęcia i nie do przyjęcia.
a kot nie umie nawet zaszczekać. choć nie kupuję kota, który na mnie szczeka - że sobie tak sparafrazuję.

14.11.07

mit o 2 połówkach pomerańczy

Z pomarańczą kojarzy mi się jedna historia opowiedziana przez mojego brata. Otóż był on na Śląsku w jakimś hoteliku, a tam kelner z pożyczką grzecznie pyta, czego się napiją goście szanowni. Marcin na to, że sok poprosi. Na co kelner: Grajfrut, czy pomerańcz???
Wczoraj z Przemem zgodnie stwierdziliśmy, że mit o połówkach pomerańczy można o kant wiadomo czego rozbić.

A na dokładkę w ten śnieżny poranek Grabarz:
"Bo chodzi o to by od siebie
nie upaść za daleko
Jak te dwa łyse kamienie nad rzeką
Chodzi o to
By pierwsze chciało słuchać
Co mu to drugie
powiedzieć chce do ucha:
Że po mej głowie ?
czasem się ich boje -
Chodzą słowa nie do powiedzenia...
Nie-do-powiedzenia"


13.11.07

Portret Doriana Graya

Właśnie się zastanawiam, czy potrfię zrobić swoją listę osobistą, top 10, hit nie w kit - 10 najlepszych książek. No i niestety brak mi chyba krytycyzmu, żeby jasno określić: 1. Biblia, 2. Przekroczyć próg nadziei, itd. Ale dziś, w związku z tym, że cenię bardzo i że nie posiadam, zakupiłam na drodze internetowej "Portret Doriana Graya" i wielką mam nadzieję ponownie przeczytać.
Z tymi arcydziełami to jest tak, że można je czytać po kilka razy i zawsze zaskakują czymś świeżym.
Dziś posądzono mnie o próżność ,być może słusznie, więc łyknę lekturę o prawdziwym próżniaku. Próżniaku numero uno w historii literatury. Chociaż może ten gostek (nie pamiętam imienia niestety - ale jest w wiki: Diuk des Esseintes) z "Na wspak" Huysmans miałby szansę go pokonać.
Jedno jest pewne - nie mam jak Dorian Gray: plecy mnie bolą i się starzeję, i, jak niektórzy na pewno zauważyli, cierpię na przeziębienie śmiertelne.
Chciałam tu wrzucić w ramach ilustracji jakiś portret Doriana, ale znalazłam czytającą - się mi fajniejsza wydała.

12.11.07

mieć kapcia w gębie


W sobotę wracam od rodziców z Rumi. Zjeżdżam sobie ulicą Morską w 10 Lutego i na tym zakręcie jakoś mi tak zarzuca tyłem samochodu. Myślę: to te zimówki nieszczęsne, co ich nie mam jeszcze. Dzwonię nawet do Fila, żeby się wywiedzieć, czy jego też tak zarzucało. Zeznaje, że niee. No to jadę dalej i znów mnie zarzuca. Dzwonię do Taty, żeby popytał o te zimówki i w ogóle. No i spać idę.
Następnego dnia jadę z Julią na Fikakowo i coś mi stuka. Julia wnosi, że jak jechała do Warszawy, to też jej tak stukało i że to koło było niedokręcone. No Julia co jak co, ale autorytetem nie jest w sprawach samochodowych. Nagle mi ktoś z tyłu mruga długimi i mi pokazuje na prawe tylne koło. Się zatrzymuje zrazu pod Kaskadą Redłowską i widzę, że flak. Flak jak nic. Sprawdzamy w bagażniku - klucz jest, koło jest i lewarek. I ja - głupia - dawaj do roboty się biorę. A Julia mówi, żeby pomyśleć, jaki kolega tu w okolicy mieszka. Przychodzi mi do głowy - Misiu. Dzwonię więc do Stefy po Misia numer. A Misiu: ale ja nie umiem zmieniać koła. No normalnie ręce mi opadają. Po spytaniu mnie czy mam odpowiednie sprzęty i wypytaniu o całą masę nieistotnych szczegółów (ach, ci intelektualiści) Miś decyduje się zejść i zmienić mi koło.
Victoria! Się Misiowi udaje. Przepowiadano mi, że się obudzę w sobotę z kapciem, ale nie że kapcia złapię.

11.11.07

pani (raczej chyba panna) Kulka

Atrakcją wieczoru, poza tłumaczeniem modułu telemetrycznego - bleee, była niejaka Gabriella Kulka. Nazwałabym ją - polska Kate Bush, względnie Tori Amos - pewno by się ucieszyła. Jak na moje, to ta panna mogłaby być naszym towarem eksportowym. Nie dość, że ładnie śpiewa, ma ładne teksty, to jeszcze gra pięknie i ponoć wygląda jak moja stostra - tyle, że fryzurę ma nieteges - niepodobną. Wszystkim gorąco polecam, no chyba że ktoś ma awersję do dwóch znanych, wcześniej wymienionych artystek. Stronkę piszę - dla leniwych: www.gabakulka.com
Zienka mi uświadomiła, że ona z tych Kulków jest:)
U Karoliny na blogu wciąż się przewija introwertyzm, a mi dziś powiedziano, że nie miewam tajemnic, czyli, że ja niby jestem taka ekstrawertyczna. I zaciekawił mnie ten wątek, bo jakoś tak zawsze myślałam, że ten mój ekstrawertyzm jest dość pozorny i powierzchowny. Tyle że to subiektywne. Nie znałam sama siebie. I mogłabym nawet uwierzyć, że nie miewam przed światem tajemnic, gdyby nie fakt, że mówi mi to ktoś, kto mnie w ogóle nie zna...

10.11.07

lech roch pawlak zwany skorpionem

Pojawił się we wcześniejszym wpisie Lech Roch Pawlak zwany Skorpionem. Wielu moich znajomych już nim zaraziłam, bo to najlepszy rapper polski. On ma pały w dupie i żyje tym, co on wyłupie. Jak na niedzielny poranek Skorpion w sam raz. No chyba że się lubi bardziej intelektualne wyzwania - te pozostawiam sobie na wieczór.
Dziś śnił mi się taki odjazd, że byłam na wysokości kilkudziesięciu pięter, a mpim zabezpieczeniem była lina bungie. Tak sobie myślę, że szkoda, że człowiek, jak się tak aktywnie sportem we śnie znajduje, nie może spalać kalorii - zeszczuplałabym trochę. Zapraszam : http://pl.youtube.com/watch?v=Cn2XPRPmYF0

d(r)eszczyk


Ja apeluję! Ja proszę o pomoc! Ja już nie chcę, żeby listopad istniał. Sama bym się chciała zdematerializować. Pyk - i po mnie. Pyk - i koniec dylematów. Bo ja, w przeciwieństwie do Lecha Rocha Pawlaka zwanego Skorpionem, to nie wiem, jakie miałam w życiu wybory. I nie pofarbowałam się względem mojej dziewczyny. Bo się w ogóle nie pofarbowałam. Bo ja chcę być blondynką, bo można o mnie piosenkę zaspiewać, tę z bloga tytułową. Swiatła by się trochę mogło pojawić we mrocznej tej egzystencji - a to zdanie to by się mogło znaleźć z pamiętniku 13stki. Idę spać - będę snić o pewnym raju, który jest za oceanem.

9.11.07

piątek o 15.00

Ja nie wiem, jak to jest. Może niektórzy mają inaczej. Ale ja o 15.00 w piątek, to już tylko myślę o wolności, jaka czeka mnie poza fabryką. Ta ostatnia godzina, dwie - to momenty krytyczne. A potem wszystko pęka i wstępuje we mnie nowa siła i taka radość, że teraz czekają mnie dwa dni spokoju. Wiem, te 5 dni tyry służy temu, żeby cieszyć się 2 dniami wolności. No to się cieszę - uhahaha. I się trzęsę z tej radości.

8.11.07

ogólnie niedo

Odkryłam swoją największą wadę. NO nie, żebym wcześniej jej nie znała, ale konsekwencje są jakoś ostatnio mocno widoczne. Mam dar do nadpsuwania różnych rzeczy. Nadpsuty komputer w końcu się zepsuł. Na szczęście lekarz go naprawił. A Golf to ma wszystko nadpsute, a szczególnie zamki. Wszystkie. Centralny zamek to już tylko otwiera drzwi od kierowcy, bo reszta nadpsuta. No i to niedorobienie, niedokładność... Maja powiedziała, że kilka lat pracowała nad jakąś tam swoją wadą i jej się udało. Więc i dla mnie jest nadzieja. Choć Mama twierdzi, że to dziedziczne - po babci, od strony taty, gdyby się ktoś nie domyślił.

6.11.07

philips na śmietniku


Wpadł dziś Adaś, co się zna na telewizorach. Miał obadać, co dolega naszemu. Stary grat ucierpiał za przyczyną Lasi, która biegając jak szalona, zrzuciła wazon z wodą i wszystko rozlało się po telewizorze. No i DVD stało bezczynnie, bo do czego niby je podłączyć. Żyłam nadzieją, że przekaźnik da się naprawić za rozsądną cenę. Pułap ustaliłam na 80 PLN po tym, jak mi Majka napisała, że za naprawę swojego zapłaciła 100 i żałuje. Adaś wydał na philipsa wyrok śmierci - 150 PLN za przetwornicę i 0 gwarancji, że za chwilę się znowu coś nie sypnie, bo to przekaźnik pełnoletni. Stoi teraz na śmietniku, bo chociaż chciałam być ekologiczna, to się dowiedziałam od Adasia, że niby jest jakaś ustawa, że się to powinno utylizować we specjalnych miejscach, to tych specjalnych miejsc nie ma. No i Adaś nakazał zbić kineskop - ale było booooooom!!! Martusia zbiła :)
Dobrze, że się nie dałam na tę kablówkę Filowi namówić. Ale że się DVD kurzy to tak głupio.
Zgłaszam się więc z apelem do ludzi dobrej woli - czy ktoś odda pudło w dobre ręce? :)

5.11.07

we śnie w domu publicznym

Ach, co to był za sen...
No więc śni mi się, że jestem z moim Prezesem przed domem publicznym. Obydwoje wiemy, że to dom publiczny. Na domofonie napisy: Viola, Jola, itp. Pod numerem nie pamiętam jakim, ale na parterze na pewno, jakieś imię męskie. I ja wiem. Niektórzy w tym miejscu będą zawiedzeni, ale ja postanawiam iść do męskiej dziwki. Zaznaczam jednak, że wyjście ma charakter badania marketingowego, żeby nie było. Przebijam się przez długie korytarze (tak jak w jednym z video z wystawy). A w tych korytarzach wygląda jak w przychodni albo jak w akademiku, czy szpitalu. Drzwi wymalowane farbą olejną białą, z brązowym paskiem z boku - klasik, jak w SP7 w Rumi. I jak już wreszcie dochodzę do tego pokoju właściwego, z moją potencjalną męską dziwką, to widzę kolesia z wąsami, chudego, w białej podkoszulce. Bardziej na alfonsa mi wygląda niż na dziwkę męską. I do tego widzę, że braki w uzebieniu ma ewidentne. Się wtedy okazuje, że mam na sobie sam koc - zero ubrań. No i uciekam. I zaczynam krzyczeć - wiadomo, wypróbowany sposób na rozbudzenie. I obudziłam Robina.
Gdyby się ktoś z szacownych czytelników pokusił o freudowską interoretację, to będę wdzięczna. Najodważniejsze zostaną nagrodzone.

4.11.07

Artists in wolderland


Byliśmy na wystawie w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym. Po pierwsze, jeśli ktoś jeszcze nie był w tym miejscu, to wycieczkę uważam za obligatoryjną. Mega fajne miejsce. A plany mówią, że będzie jeszcze lepiej.
Sztuka współczesna. No wiecie, ja to tak do końca nie wiem, czy tę współczesną sztukę rozumiem. Jest parę fajnych instalacji i video. I fotki - Marka Zygmunta - bardzo spoko. Podobały mi się też projekcje w stalowych kulach. Tyle że katharsis specjalnego nie doznałam. Ale w przeciwieństwie do Barneya wszystko nie kręciło się wokół fallusa. Anyway, polecam.

3.11.07

martwica mózgu


...wielkokropek jest oznaką indolencji intelektualnej. A ja się czuję właśnie tak jak: pustka w głowie, zgaga w przełyku, kac-kupa w szalecie. I do tego wszystkiego muszę się poderwać i teleportować do Gdańska. A trudność sprawia mi przejście do sypialni. Ten powtarzalny scenariusz sobót, wynikający z powtarzalnego scenariusza piątków. Kiedyś puszczę pawia na rutynę. Już dziś bym mogła. Albo spuszczę w kiblu razem z kac-kupą.
Kotka-tęsknotka.

2.11.07

morze ofsizon

Byłam na spacerze z Monią i Golą. Mega wielkie fale, no i pusta plaża. A w sezonie w takich Dębkach można puścić co najwyżej pawia na tę całą turystyczną kupę. Piękna wyżowa pogoda, wiało prawie sztormowo - wysoka fala, no i bałwanki. Tylko jedna smutna rzecz. W wodzie leżała sarenka - nie wiem, skąd mogła się tam wziąć. Gola wnosiła, że pewnie przyszła się napić. Ale to jest Księżniczka i ma czasem takie irracjonalne pomysły. Może zabiła ją dzika foka.
Śmieszne, jakie skarby morze wyrzuca na brzeg. Była puszka szprotek, jeszcze zamknięta. Butelka wódki - niestety pusta. Kartonik po śmietance do kawy. I coś, co wyglądało, jak kupa w kształcie chleba. Ja to tak nazwałam, ale odrazu pomyślałam, że to bluźnierstwo chleb z kupą zestawiać.
Złote liście, piaskowy piasek, granatowe morze, białe bałwanki i błękitne niebo... Jo - ROMANTICA - zegar biologiczny tyka :)

31.10.07

to jest paszport??? to był paszport

Nie mogę pominąć tej historii. No więc jeden Pan, nazwijmy go Mr Perfect, z którym mam wątpliwą przyjemność pracować przyniósł swój paszport, żeby otrzymać wizę do Rosji. I mówi do koleżanki: "Wiesz, bo ja tyle tych wiz miałem, że już nie mam miejsca w paszporcie i wyrwałem tych kilka wiz niepotrzebnych". Potraktowaliśmy to jako żart. No ale potem zadzwoniła Pani z konsulatu i powiedziała, że w jednym z paszportów są powyrywane wizy i konsulat może odmówić wydania. No nie ukrywam radości i chyba mi kciuki uschną od tego trzymania :)

chciałabym w sobie mieć taką siłę

Zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę wszystko jest w mojej głowie. Wiem, wiem, to nie jest wielkie odkrycie w sensie globalnym. Ale od czasu kiedy dotarło to do mojej świadomości, poczułam w sobie moc. Mam 27 lat i dopiero teraz wiem, że nad sobą da się popracować. Jak i nad zwierzątkiem.
W związku z licznymi głosami krytyki wobec brawurowego zachowania Lasi/Peli podjęliśmy kroki wychowawcze. Kindersztubą stał się dodatek turystyka do Wyborczej. I właściwie Lasia już nawet nie dostaje po dupie. Na sam widok kindersztuby ucieka szybciutko i wie, że zbroiła.
Mojej mamie udało się jakoś mnie wychować (ja tam nie najgorzej oceniam skutek), więc i my może wychowamy Lasie. Jedno jest pewne - bezstresowe wychowanie na koty nie działa.

30.10.07

dniepresja

Kiedyś ukułam taki termin w ramach tęsknoty, jaką przeżywałam w Kijowie. Więc może teraz będzie kaczana, bo najbliższa znana mi w okolicy rzeczka to Kacza.
Nie powinnam chyba pisać w jakichś słabszych momentach, bo po paru dniach okazuje się, że nie wierzę we własne słowa. Na szczęście dawno nie zaglądałam do mojej magisterki, ani ja, ani nikt inny (to drugie jest na 100% pewne). Sztuka dla sztuki.
No i jeszcze ten 1 listopada. Zastanawia mnie, kto wpadł na taki świetny pomysł, że święto zmarłych jest w listopadzie. Nie dość, że pogoda taka, że się człowiek z depresji nie może wyleczyć, to jeszcze programowo musi utyskiwać nad grobami bliskich. Święto zmarłych powinno się dziać wiosną. No i na wesoło. Choć trochę bardziej...

28.10.07

Sztuczki


A jednak zwracam honor. Jakimowski zrobił bardzo ładny film. To ciekawe, ostatnio jak byłam w Wałbrzychu, to wydał mi się przerażająco smutnym, ale jednocześnie pięknym miastem. W "Sztuczkach" urzekła mnie i historia, i scenografia. Ale przede wszytskim urzekł mnie Stefek - bystry blondynek.
Więc jednak da się odpowiedzieć w polskim kinie ładną historię. I Stefek zwyziężył swoją wiarą. Tak brak mi wiary...

de:konstrukcja, motywacja, bilizm, stabilizacja

Chcę przemiany. Chcę iść do przodu. Muszę zerwać z częścią mojej przeszłości. Tą, którą tak bardzo kocham. I nie mogę przełykać. ZBCC - zajebisty ból całego ciała.

26.10.07

ci, co lubią piątki, nie lubią niedziel

Jak ja uwielbiam piątki. Ludu pracujący! W piątkowy wieczór zadanie jest proste: wyzerowanie, wyautowanie, wylajtowanie, wychillowanie (możliwe również na heardcorze, choć wiek już nie ten). A potem sobota - Fil uprawia wyspanie, ja na wyspanie wykładam i działam. It has begun!!!

cremaster - dźwigacz jądra


Wczoraj miałam konfrontację ze sztuką wysoką - "Cremaster" Matheew Barney. Powiem, ze ostra jazda. W początkowej fazie myślałam, że nie dam rady. A potem się okazało, że film trwa już 2h40', fabuły nadal nie dostrzegam, ale wcale nie chcę z tej sali wychodzić. Odjazd totalny. W pewnym momencie dla zapewnienia dźwięków ludzkich (bo dialogów w sztuce wysokiej nie uświadczysz) rozpoczęłyśmy proces interpretacji, oparty, zadziwiające, na motywie fallicznym (wieżowiec Chryslera), uciemiężeniu kobiety (obieraczka do ziemniaków w formie obcasa napędzanego drutem,), no i symbolice wertykalnej (i znów fallus), etc.
W momencie, kiedy z odbytu jednego z bohaterów zaczęła wydobywać się dziwna ciecz (niewątpliwie kojarzyła się ze spermą), obie miałyśmy jedno skojarzenie: trzeba mieć nasrane, żeby coś takiego nakręcić. Ale podoba mi się, jak ma nasrane Matheew Barney, chociaż na 4 i 5 już nie zostałam. Polecam i zaznaczam, że to kino dla ambitnych.

24.10.07

papryczka chili jest dla debili


Historia jest traumatyczna, przynajmniej dla mojego oka. No więc szykuję ten sos chiński, co to na bazie papryczki chili jest osadzony. I kroję tę papryczkę, a potem inne dodaje składniki. Aż mnie chęć nachodzi, żeby się po oku podrapać. I nagle pieczenie. Zajebiście wielke pieczenie. Myślę: na prawe oko nic nie już nigdy nie zobaczę. I ryczę, i wyję. Głowa pod kran, a włąsciwie oko. No i wypłukałam. Uff... Będę widzieć.
A teraz idę sobie chlorem wywabić resztę chili, co jest dla debili.

23.10.07

nagie pośladki i wielkie cycki

Tytuł nie jest przypadkowy. Z premedytacją go zapisałam. Żeby wreszcie było interesująco. Na życzenie jednej z czytelniczek. Wiadomo, że Paris Hilton bez gaci nie bez kozery chadza. Tyle że ja niewiele wiem o tych cyckach i pośladkach - relatywnie niewiele.
Zabawny był ostatnio Gregor, który powiedział, że w naszym mieszkaniu jest stanowczo za dużo cip. To była jego odpowiedź na koncepcję obrazu Klimta na jednej ze ścian. Powiedział, że on to by dorysował tam jeszcze parę rybek i uświadamiał, że to są kutasy.
Nie wiem... To chyba przesada, przeca Klimt kolesiem był i raczej się dość naturalnie na babkach skupiał.

22.10.07

Wieczór włoski

Wczorajszy wieczór wyborczy spędzaliśmy u Agatki. Pyszne jedzenie przygotowali. I miałam takie wrażenie, że jestem na Wigilii (zresztą słusznie zauważył to Sylwek - brakowało śniegu pruszącego za oknem). CZekaliśmy na wielką zmianę w Polsce, a właścwie gwarancję powrotu do normalności. Zastanawiałam się, jaką ludzie musieli mieć przeżywkę w czasie okrągłego stołu. Ja to pamiętam, że cały czas powtarzano nazwisko Geremka (hehe - teraz w LiDzie).
W każdym razie czułam zjednoczony naród polski pod strzechą bloku Agaty.
Obyśmy się nie przeliczyli. W razie Niemca - zawsze można na Zachód.

21.10.07

PO wyborach

I znów się nie mogłam powstrzymać. Przed chwilą dzwonił Marcin - mówi, że się popłakał - ja też - z radości. I cieszę się, że jutro o poranku wszyscy obudzimy się w III RP. Co tu dużo mówić - za wolność - zdrowie, rodacy!

OO - czyli obywatelski obowiązek

Odrywam swoje zmęczone oczy od monitora i widniejących na nim słów i idę przed siebie. Właściwie to jadę. Odpalam Golfinę i jadę spełnić mój OO. Dlaczego? Jakby wygrał Jaro, to bym całą kadencję pluła sobie w brodę. A tak - przynajmniej będę mogła pluć innym.
Nie mogłam nie napomknąć w tę niedzielę o wyborach. No się nie dało.
Na telewizję zaprosiła nas Zienka :)

20.10.07

19.10.07

Klubokawiarnia

Wczoraj skusiłam się zajść na chwilę do Klubokawiarni, którą darzę ogromnym sentymentem. I - o dziwo! - poczułam się tam młodo. Usiadłam przy barze, żeby zamienić klika słów z Kaspim. Po prawej siedział Wiesiek - na oko lat 60. Oczy podkrążone, twarz pomarszczona, piętno spijanych co wieczór piwek wyryte na twarzy. Typ raczej milczący. Po lewej pani Jola - wpadła na chwilę, zmęczona, bo "Stary" wraca jutro i kaczki piekła, i się nasprzątała, i nagotowała. Wino czerwone zamówiła, bo się na damę kreowała. Perfumy - Opium, w ilości przesadzonej. Przypuszczalnie w wieku mojej mamy. Klasa marynarzowa - pomyślałam - gdyby nie to wino i ta knajpa. Ja, jako łaskawa pani i człowiek otwarty, spytałam, czy mąż marynarz. Fraternizować się, głupia, chciałam. "Co Cię to obchodzi, dziecko?"-Jola na to.
No rację ma, co mnie to wszystko obchodzi. Ale ona dalej, że Kaspiego to zna 10 lat, a ja co najwyżej 2. No nieprawda to była.
Się wyłączyłam. I zdiagnozowałam problem pani Joli i nazwałabym go kryzysem wieku średniego. Zastanawiam się, czy mnie też będą frustrować młode laski? Czy przed powrotem "Starego" będę przesiadywać w knajpie? I jak uniknąć tego zgorzknienia pani Joli? Może portret Doriana Graya? Choć nienajlepiej człowiek skończył.
Więc szukam recepty na udane życie.

17.10.07

Krasickiego

W dni powszednie pokonuję tę samą trasę o tej samej porze. Spieszę się na przystanek, z którego odbiera mnie Zienka. Mijam te same dzieciaki, wędrujące do 18-stki. Znam już nawet ich ubrania. Wiem, kto się z kim przyjaźni. I za każdym razem zazdroszczę im tej beztroski. Tego, że świat z ich 
perspektywy nie jest taki ogromny. Nie patrzą na świat
przez pryzmat problemów. Przynajmniej nie zawsze. Zazdroszczę im 
przyzwoleństwa na naiwność i optymizm.
Jest jeszcze Pani z kundlem, no i ta Pani, co do siebie gada. Ona, jak 
mnie mija, to odwraca głowę w drugą stronę i coś mamrocze, że dzieci 
trzeba mieć. A może to tylko mi 
się wydaje, że ona tak właśnie mówi.

Planet Terror

Wrażenie po powrocie z kina. Jedno jest pewne, Quentin postawił na laski - superlaski. A Rodriguez - na akcje. Wyzerować się w środę, co, jak mówią, jest małą sobotą, na pewno warto. Przekaz - żaden. Bo i o to chodzi. Polskie kino zawsze z przekazem, może dlatego jest takie nuuuudne. Nie polecam Planet Terror tym, co są uczuleni na krew i efekty rodem z horroru gore (Jull mi powiedział, bo się trochę nie znam).
Ale lubię wszystkie te lasie, które, tak jak Cherry, chciałyby mieć porządny karabin zamiast nogi.  I znowu zwyciężyły kobiety! Nie żebym jakąś feministką była - skąd! Ale jak widzę posłankę, co się łzami zalewa, to bym ją do tego kina wysłała. Nie na Rambo. Raczej na Grindhouse!

Pierwsze koty za płoty

Słomiany zapał - to chyba moja cecha konstytutywna. Jeśli się skończy na 3 wpisach, to oznacza zero progresu w słomianej główce.
Po co blog? Żeby archwizować wspomnienia. Może to jest ta forma zapisania się w pamięci potomnych. Tylko kto by chciał to czytać?
Parę słów o sobie. Relatywnie jestem jeszcze młodą, tytułową blondynką. Jedna brunetka nazywa mnie Słomiaczkiem - i nie o buty chodzi i słomę z nich wystającą, ani nie o wdowę słomianą. Raczej o główkę trochę pustawą i wiatr. Wiatr i woda - siły napędowe Słomiaczka.