31.8.10

gdyby Facebook umarł

Wracam po spotkaniu. Siadam do komputerka. Odpalam maszynerię. Sprawdzam pocztę. Włączam firefoxa, a tu Facebook umarł!!! Naprawdę!!! Jeszcze alarmuje mnie S., że u niej umarł. Okazuje się, że u C żyje. U kolegów w pracy też umarł. Żyje jeszcze na iphonie u A. Chwała Jobsowi, że Zuckeberga dziecko ratuje. Albo Zuckebergowie, że Jobsa wspiera.
Nie wiem już nic.
Mam nadzieję, że jak wrócę do domu, to już wszystko będzie gites!

30.8.10

kundelek.pl

Załoga dzieliła się na te od czyszczenia i porządku oraz te inne. Żeby nie było wątpliwości - byłam wśród tych innych, choć udało mi się przepłukać kubki, nawet angażując się w temat jak na moje standardy.
Uwielbiam pływać z laskami, między innymi dlatego, że co do zasady się angażują, że przywożą dużo dobrego jedzenia i to nawet bardzo dużo, tak dużo, że w pewnym momencie okazuje się, że mamy ze 3 kilo sera i że to dużo, i że ser nagle staje się motywem przewodnim. potem wrzucają cały ten ser do jednego gara i okazuje się, że biały sos znów wygrywa w kategorii dań śmietnikowych białych i że zachwyca.
Uwielbiam też Rudą w charakterze pierwszego oficera, bo po prostu wie co robić i w ogóle niewiele jej trzeba podpowiadać. Stawia szmaty, pamięta o mieczu - jednym słowem - na piątkę.
I, o czym zresztą mowa w pierwszych słowach tego bloga (jeny to już prawie trzy lata), uwielbiam wodę i wiatr - to mnie pcha do przodu. I pluskać się uwielbiam. I nawet się już nie stresuje przy podejściu do człowieka, swobodnie mogę to zrobić topless ;)
A poniżej Panie w akcji.





na moczniku i we społem

Tegoroczny babski rejs zakończony.
I jakoś słów dobrych nie znajduję.
Miszczostwo świata!









24.8.10

babski rejs

Systematyczność - dość obce mojemu trybowi życia. A jednak parę spraw udało mi się usystematyzować. I ustanowiłam małą tradycję. A ta mała tradycja trwa już chyba 7 lat, przynajmniej tak się doliczyłam (5 razy Jeziorak i 2 razy Wdzydze). I już w piątek rusza kolejna edycja - VII babski rejs.
Bywało ciężko. Bo naprawdę wiało.
Tym razem zakładam piękną pogodę, dużo słońca i wyrażam nadzieję, że ktoś odważy się stanąć za starem, jak ja będę zalegać na zewnętrznej we wodzie. I myślę, że będzie to Ruda :) Wrzucam parę historycznych zdjęć - Jeziorak 2007














19.8.10

W poczekalni w Enerdze

W poniedziałek wzięłam urlop. Miałam do załatwienia temat w Enerdze i jakoś podskórnie czułam, że nie pójdzie łatwo.
No i nie poszło. Swoje musiałam w kolejce odsiedzieć. Ale i tak pikuś to była kolejka w porównaniu z kolejką od "reklamacje" i "zapłać swoje rachunki".
Miejsce zajęłam zaraz za psychopatyczną rodziną, która w pełnym składzie przyszła celem czegoś tam załatwienia. Z rozmów wywnioskowałam, że w ekipie byli: babcia psychopatka, syn - rodem z ballady o Januszku, synowa - co jakby w ogóle do nich nie pasowała, taka grubsza, rubaszna, bo oni raczej z serii suchar, no i syn syna i synowej, znaczy się wnuk.
Ta babcia-psychopatka w ciągu godziny w kolejce oczekiwania pokonała jakieś 10 km, nerwowo dreptając od jednego do drugiego końca pomieszczenia. Postawę miała totalnie zamkniętą, dłonie trzymające łokcie, jakby się czegoś bała. Pewnie tego syna z ballady o Januszku. I co dziesiąte okrążenie rzucała w jego stronę: przecież nie muszę tu być, przecież wiem. I cały czas jakiś wyrzut taki przeogromny w stronę Januszka.
Doszyłam sobie do całości swoją historię. Babcia jest właścicielką mieszkania miejskiego. Powiedzmy, pokój, no góra dwa. Zamieszkują je wszyscy razem i kłócą się o sprzątanie łazienki, kuchni, czynsze, itepe...
I wtedy też pomyślałam, że nie mogę narzekać

10.8.10

Czechy-oblechy



Kupiłam sobie w Czechach zeszycik, żeby montować na gorąco te słabe myśli, które rodzą się w słomianej głowie. I znalazłam taki wpis.
I już wszyscy fani Czech i Czechów popadli w złość, bo że co ona tu wypisuje tak brzydko. No więc, mili Państwo, Czechy niby pełne są oblechy. Poza tym, że naród specjalnie smakiem się nie wykazuje (C twierdzi, że po prostu mają to w dupie - jeśli tak, to spoko - ich smak i ich dupa), co w szmatach wierzchnich i fryzurach (tak!!! tu nadal rządzi czeski piłkarz) objawia się w dzień świąteczny i powszedni, to i od naćpania outdoorowym reklamowym syfem też nie stroni.
Wykluczając kwestię nielegalnych nośników reklamowych projektowanych przez bratanka Jożina, stawiam tezę, że Czesi to po prostu europejscy hippisi po prostu (ta legalizacja posiadania i konsumpcji też wpływa in plus). Wkładam hippisowską koronę na głowę narodu czeskiego!

9.8.10

ATC Merkur Pasohlavky

To tam stacjonowaliśmy w czasie naszego pobytu na Morawach Południowych. To było nasze małe Władysławowo. Miejsce obleśne na maxa. No może nasz fyrtel nie był najgorszy, znajdował się obok plazy dla naturystów, więc zakładam, że to mogło nie być zachęcające dla czeskiego klapkowicza. Nas skusiła świetna lokalizacja, no i nie spodziewaliśmy się takiego zalewu tandety i rozrywki. Była wata cukrowa, sklepy ze szmirą, kijowe jadłodajnie. Na rynku* (nazwa uszyta przez C - bardzo nobilitująca zresztą) znajdowało się 5 restauracji, co to miały toczka w toczkę takie samo menu. Masakra.
Kemping zalewała też tekturowa buda. Nie musiałam do niej wchodzić, żeby przypomnieć sobie ten zapach stęchlizny tak dobrze znany mi z biwaków licealnych.
A to co rozwaliło mnie na maksa to automat z takimi łapkami, że przy odrobinie zręczności można sobie zeń wyciągnąć metalowymi łapkami prezencik. Wśród maskotek i słodyczy leżały też kulki pochwowe i wibrator. Nic dziwnego, że ta dziesięciolatka wpatrywała się w okienko z takim zaciekawieniem.









8.8.10

morawy - black&white

Wróciliśmy z Moraw. Wyprawa była dość odważna, bo pozbawiona dobra doczesnego w postaci auta. To chyba sprawiło, że naszymi środkami transportu po Mikulowskim Regionie czeskich Moraw były rowery i autopki.
Autopkiem podbiliśmy Valtice i Lednice - dwie niewielkie miejscowości z niezłymi zespołami pałacowymi. Zdjęcia poniżej pochodzą z Lednic właśnie. Nie wiedzieć czemu, któryś z austro-węgierskich cesarzy wybudował sobie w swoim parku (ponoć jednym z największych w Europie) meczet. Po co mu ten meczet był? Nie znaju.