29.2.08

filolog z dupy

Chodził człowiek na te studia prawie pięć lat. Myślał, że się uczy języka. Starał się. Nawet do Ruskich na studia pojechał, żeby lepiej mówić. I może mówić umie. Ale za to jak czyta.... Słabo. Czyta gorzej niż jedna taka, co z nią by nigdy nie chciała być zestawiana. A ta jedna to tylko po liceum - no i proszę jak pięknie czyta. Ach... Ludzkie niedostatki.
No i gdyby tak człowiek nie umiał czytać i koniec - to luz. A tu gorzej jest - po stokroć jest gorzej. Bo zestawiają człowieka z księgową. Księgowa - zawód szacowny. Ale jakbym na za tę księgową poszła, co nie, to ja bym przecież taką kreację zmiksowaną z bardakiem uprawiała, że firma miałabym w papierach nasrane.
Koniec Czesia gorzkich żali.

28.2.08

we świecie komunikatorów

Ja pierdziu. Komunikatory: gg, skype, tlen, skype, srajp, itepe itede. Ja już naprawdę wiem, czemu ja tak nie mam czasu na to myślenie i się zastanawianie, na analizę i rozwagę. Chciałabym se policzyć, ile czasu dziennie zabierają mi komunikatory. O wszystkich se myślę - telefony, radia, gadulce i takie inne. Cały czas coś. Cały czas w kontakcie. Jak to mawia Tato - łączność musi być. I ja chyba rzeczywiście do serca sobie wzięłam ojca mego słowa. K mówi, że powinni mi doktorat dać ze Stosunków Międzyludzkich (i nie o seksualne idzie, oczywiście). Żeby se zapracować na tytuł doktora, to trzeba łączność trzymać. Na ten przykład K jest teraz u Korejczyków. I gdyby ona mi nie powiedziała, a ja bym nie spytała, to może bym se myślała, że ona se tak zwyczajnie we fabryce siedzi, tam gdzie zawsze. Globalna Wioska - raj dla naukowców studiujących Stosunki Międzyludzkie.
Kończę, bo K jeszcze nie śpi. U niej różnica jest czasu. Więc się z nią jeszcze powyzywam - w ramach studiów.

26.2.08

wczoraj na jazzie

Wczoraj na jamie jazzowym byłam i uparcie w głowie rozbrzmiewał mi tekst:
"Bo jazzu nikt nie kuma, man
A krytyk właśnie zesrał się"

Więc zapodaje jeden z hitów "Polovirusa", taki optymistyczny i w sam raz na wiosnę:

24.2.08

Bohater naszych czasów - Герой нашего времени

No musi ten wpis polecieć. Weekend minął w atmosferze bardzo zabawowej. Bohaterem naszych czasów został B. Niesiony mocą nadludzką B. postanowił się wykąpać nocą w Bałtyku. A mamy luty!!! I zrobił to. A myśmy nie protestowali, co było nierozsądne. A on przysiady robił, biegał jak szalony i potem wlazł. Normalnie wlazł i się zanurzył. I ja się wtedy pocieszyłam, że troche jesteśmy szaleni. No wiem, że to nie ja wlazłam do tego Bałtyka, ale współuczestniczyłam. Jak to by była kradzież na ten przykład, to ja bym siedziała za współudział, co nie? No więc se per analogia pociągnę, że to prawie jakbym ja była gierojem :)

21.2.08

zero null

Dziś nie mam nic do powiedzenia. Czuję się trochę jak śpiąca królewna. Jestem królewną z pustą głową. Królewną do refleksji niezdolną i poszukującą poduszki, nawet jeśli by miało być pod tą poduszką schowane ziarnko grochu. I żadna kawa przed śpiączką królewny nie chroni. No i ta królewna to trochę dzisiaj z drewna, taka siebie niepewna. Odda się królewna Morfeuszowi czym prędzej.

19.2.08

Sprostowanie o korporacji

Okazało się, że jeden z moich wpisów, dotyczący korporacji właśnie, wzbudził pewne kontrowersje wśród kolegów z tejże. Nie chciałam swoimi słowami nikogo obrazić. Figura retoryczna, jaką się posłużyłam, nazywa się w literaturoznawstwie hiperbolą. Tę hiperbolę zaliczyłabym do podgatunku hiperbol wulgaryzujących [pojęcie ukułam na tę okoliczność]. I rzeczywiście może zbyt ostro pojechałam. Cel był taki: nabrać dystansu do spraw, które zajmują w naszym życiu wiele godzin, ale nie determinują wcale tego, jakimi jesteśmy ludźmi. Nie czynią nas lepszymi lub gorszymi. No chyba pierwszy raz jakoś tak pomoralizować próbuję, ale nie chciałabym, żeby koledzy, którzy zajmują się sprzedażą (a przynajmniej nie wszyscy) poczuli się urażeni.
Będę starać się panować nad poetyką metafor :)

18.2.08

zimna golonka

Żeby było jasne - golonki ja nie lubię. Ale byliśmy w Salinie na obiedzie w gospodzie myśliwskiej. Zjadłam super pstrąga. M. zamówiła golonkę, co się okazała zimną golonką. No to dostała drugą - też zimną. Chyba nie skumali, że zimnej to ona nie lubi. Za to C. zamówił płonącą polędwicę. Jej płonącość polegała na tym, że na środku talerza stała miseczka z alkiem i płonęła, a obok niej polędwica na talerzu i inne dodatki. No to C. nie wiedział co zrobić i mówi do kelnerki, że on nieobyty z myśliwskim jedzeniem. A ona na to, że zagasić trzeba i tyle. I takie to płonące jedzenie było, że bez gaśnicy nie podchodź.

Szef wszystkich szefów

No normalnie znowu śmieszny film widziałam. A tytuł miał ten film jednakowy z tytułem tego wpisu. I tak se myślałam o tej korporacji duńskiej. Oni tam wszyscy jacyś tacy nienormalni - każdy z fiołem. Bo oni tam ciemno mają i to nie dlatego że mają "strejk", tylko dlatego że tam jest taka pogoda. Bo to na północy jest ta Dania. No u nas to się nikt tak w korporacji nie tuli. I ja nie żałuję w sumie. Bo tulić to ja się z C mogę. Ale załączę Wam tu trailer:

15.2.08

mój pierwszy raz

Jak wiadomo, obchody dnia świętego Walniętego mam ja głęboko. I kiedy te wszystkie pary się ściskały (K. mówiła, że tak jak nigdy nikogo nie spotyka na Kamiennej Górze na spacerze z psem, tak teraz pełno było par różnych - jedne się tuliły, inne - milczały, ale wszyscy zakochani w święto zakochanych), my (w squadzie: J3D, ja und K.) spijałyśmy browar, szlugi paliłyśmy (K. - nie - ona rzuciła - farciara) i rozprawiałyśmy na tematy różne. Ale, jak się okazało, nie uciekłyśmy od tematu serdecznego. Poszło o razach pierwszych - zbiorczo powiem o nich tak: raczej krótko, w domu, w kiblu, w namiocie, bez wrażeń namiętnych, ale jednak się pamięta :) (choć znam przypadek, który udaje, że nie pamięta, ale przypadek ten ma świetne zdolności do wyrzucania z pamięci mniej lub bardziej krępujących faktów z własnego życiorysu)
I tak, dwie blondynki i jedna brunetka, nie trzymając się za ręce, o miłości fizycznej prawiły.

14.2.08

biurko twórcze

Zrobiłam zdjęcie mojego biurka, a właściwie jego części. Bo chciałam pokazać, że nawet jeśli ja sobie stwierdzę, że mam na Walentynki wyłożone, to wcale nie znaczy, że Walentynki będą miały wyłożone na mnie :) Bo te czekoladki czekały na mnie, gdy przyszłam do pracy. I nie zadziałała ta zasada z butami i Mikołejem, że jak but brudny, to Mikołaj do niego prezentu nie włoży.

13.2.08

13-stego wszystko zdarzyć się może

Tak śpiewała Karin Stanek. Ale wpis będzie o 14-tym. I to właśnie nie o jakimś tam 14-tym, pierwszym lepszym. O nie! Będzie o 14-tym lutego. Tak, tak - "happy Valentine's day" - jak to chłopaki z outcastu śpiewały.
Dla kogo happy - dla tego happy. Ja już widzę, jak nagle się wszystkim przypomina, że do restauracji innej niż wszystkie można razem pójść i wspólnie zjeść uroczystą kolację przy świeczce koniecznie. Widzę, jak kolesie stoją z tymi pojedynczymi (bleeeeeee) różyczkami koniecznie czerwonymi, a potem noszą je laski - szczęśliwe, że kwiata dostały w końcu. Przecież nie będą wybrzydzać, że jednego i że we Walentynki. Bo we Walentynki wszyscy się kochają i celebra tej miłości jest wielka jak ziemski glob. I ja się nie czepiam, że to amerykańska tradycja. Ja się czepiam, bo jak na moje, to taka walentynkowa niespodzianka to żadna jest niespodzianka! Ot, tak mówię ja - Gippius.

11.2.08

pierogów wymiar oniryczny

Powinno być o pierogach, bo smaczne były i zabawa przy ich produkcji - przednia. Ale nie, o pierogach nie będzie. Pierogi były tylko przyczyną. Nie wolno o 22.00 się najadać, bo potem człowiek spać nie może, a jak już nawet zaśnie, to się okazuje, że śnią mu się przez noc całą jakieś takie kłopoty, że sam z koncertu wraca, że się C. gubi po drodze, że dzwoni trzy razy, a telefonu nie słychać. Że w pociągu konduktorka mówi, że nie ma już takiej stacji jak Chylonia. Że ta stacja się nazywa teraz Mielno, a Rumia to jest Mielno Wielkie. I tu nagle radość dopada ludzkie serce, że Rumia już leży nad morzem. A potem znowu przerażenie, że skoro Rumia leży nad morzem, to na pewno Necla już nie ma, bo, tak jak straszyła A., morze rozlało się i ląd się zmniejszył fatalnie, pochłaniając osiedle stoczniowe. I znów pobudka w środku nocy. I przerzucanie się na druki bok z nadzieją, że ten drugi bok będzie bezpieczniejszy, że nie przyniesie koszmarów bezsensownych.

10.2.08

Warszawa kocha Rumię

Po powrocie z Warszawy zacytuję słynną wakacyjną piosenkę o przyjaźni dwóch polskich miast:

Warszawa kocha Rumię
Warszawa kocha Rumię
I choć nikt jej nie rozumie
To Warszawa kocha Rumię
Przez Rumię na Hel jedziesz
Tu nigdy się nie zawiedziesz
Jest McDonanald i trzy stacje
Oraz inne są atrakcje

Niektórzy z Was, ze względu na popularność szlagieru, znakomicie znają melodię. No ja na pewno wersji śpiewanej prezentować nie będę.
A we Wawie się działo. W swej euforii, że tak długo się z Paulinką nie widziałam, namówiłam ją do wspólnego wódki picia. I skończyło się to wielkimi performensami. Moją mikro awanturą z C. (hihi - drugą się zdaje w hist(e)orii związku. I co ciekawe, zawsze się te awantury na fochu C. zasadzają. Boże! Ja chyba naprawdę nie jestem kobietą. Ale największy perform wykonała P., choć mówić o tym nie będę, bo i uprawniona nie jestem. Jedno jest pewne - od wódki rozum krótki!

8.2.08

u Tajczyka w Gdyni znów Cię widział ktoś...

Wyjaśniam: Tajczyk to jest taki Chińczyk, ale nie z Chin tylko z Tajlandii. I myśmy se poszły z Karoliną i takie tam było dobre jedzenie, że ja myślałam, że Tajczyk tam kucharzy. A potem myśmy widziały tego Tajczyka i był to Nietajczyk, raczej takie słowiańskie rysy miał on. I drugi był - też Nietajczyk.
A potem poszły my se w kino. Na Butelki Zwrotne. I jest to fajny film. I jeszcze niedawno powiedziałabym: kurczę, czemu Polacy nie umieją robić takich filmów. A teraz powiem, że "Sztuczki" właśnie w takim są klimacie. Że to opowieść o zwyczajnych ludziach, co mają takie zwyczajne problemy, a wszystko to ładnie opowiedziane jest. Idźta do kina!

7.2.08

monotematyczność fabryczna

Zauważyłam po ostatnich kilku wpisach, że cały czas ta korporacja i korporacja. Oczywiście proszę szanownych czytelników o wybaczenie, ale nadchodzi chwila podsumowań i refleksji. Dwa lata dorosłego życia. Niemal 500 dni, 4000 godzin. Kupa czasu. Do tego stresy po godzinach i rozmowy o pracy po pracy - razem jakieś 4500 godzin. Dochodzą jeszcze koszmary senne, które ciężko godzinowo wyliczyć. Zmarszczki na twarzy, nowe doświadczenia... Trzeba to jakoś podsumować i wnioski wyciągnąć na przyszłość.
Zakładam, że blogowa monotematyczność skończy się całkiem już niedługo. A i ja skończę z tymi refleksjami, bo przecież teraz będę pracować we fabryce opakowań:)
Wakacje w międzyczasie... Narty, nartoczki, nartjoszki!

być cienkim jak siki komara

Takiego to określenia użył jeden korporacyjny szczur, który przysporzył mi nie lada stresów, wobec mojej osoby. Nie żeby mi to w twarz powiedział - bez przesady - dwulicowy korporacyjny szczur działa w ukryciu a ciosy wymierza w plecy.
Ale nic nie dzieje się po próżnicy. To mnie zajebiaszczo dużo nauczyło. Po pierwsze, nie ufaj ludziom, po drugie, w pracy stężenie kutasiarstwa jest dużo wyższe niż wszędzie indziej, po trzecie, fanatyczni katolicy są groźni dla społeczeństwa. Jeszcze nigdy nie pałałam do nikogo taką antypatią.
Zobrazuję Wam, jak pięknym owadem jest komar.

5.2.08

Jedna jest racja - korpo-racja

Wczoraj prowadziłam z Kapitanem rozmowy na koniec wieku, a dotyczyły one kultury pracy w korporacji. Jak to te polskie korporacje zadęte są, jak są liderami w swojej branży, jak zatrudniają najlepszych, jak ich produkty są najwyższej jakości, jak są najlepiej zarządzane, a ich model biznesowy to najnowocześniejszy jest. Słupki sprzedaży rosną.
I hej do przodu! Ale nie próbuj zmieniać rytmu korporacji, korporacja mknie do przodu, a ja zatrzymuję czas i wysiadam...

4.2.08

choroba je jako ten bumerang

No masakra. Ta bakteria, co myślałam, że ją zwalczyłam, powróciła jak bumerang. Nochal pełen smarków, głowa taka raczej szumiąca i ogólne przymroczenie - choć przymroczenie zawsze w cenie. A&G też zachorowali.
I bym se jeszcze pochorowała, prawdę mówiąc. Poleżałabym se tak w łóżku, poczytała książkę i filmik wciągnęła. Potem wpadałby C z zakupami, które przekraczają moje pomysły na zakupy dla chorej blondyneczki.
Bo przez te dni mojej choroby to ja miałam przedsmak bumelowania. I się zgadzam z K., że to spoko jest zajęcie. I nie o jakieś takie totalne abnegactwo mi chodzi, ile o po prostu większą wyluzkę w systemie pracowniczym. Bo to wiadomo przecież, że człowiek z natury leniwy jest...
Ave! Czekam na rentierstwo...

3.2.08

Casanova

Wciągnęłam dzis po wielu próbach (za każdym razem zasypiałam :)) Casanovę Felliniego i przyszło mi parę refleksji do slomianej glowy. Pierwsza, przyziemna i alkoholowa, jak to w Moskwie będąc raczyłam się z koleżanką L. wódką z sokiem melonowym. A napój ten nazywał się nie inaczej jak - KAZANOWA (ruskie tak piszą) i dystrbuowany byl w puszkach. Jakże milo bylo po nocnej Moskwie wlóczyć się zmroczoną Kazanową.
Potem sobie przypomniałam pewne szkolenie sprzedażowe, jakie miałam okazję przejsć, na którym prowadząca przyczyn wielkich łóżkowych sukcesów Casanovy dopatrywała się nie w jego zdolnosciach, ale w ilosci propozycji, jakie składał. Przypuszczalnie wiele z nich odrzucano, o czym zresztą w filmie mowa.
No i ostatnia refleksja, mocno powiązana z moją hiperspołecznoscią, a mianowicie tekst Stinga, bardzo zresztą zajebiaszczy, ale ja zacytuję tylko fragmencik:
I have so little time to spare now
I'm wanted almost everywhere now
I make out like Casanova
Friends are always coming over

A że film polecam to jasna sprawa.

1.2.08

NFZ to mój ziom

Mistrzostwo świata wykonałam. Mama powinna być ze mnie dumna. W wieku 27 lat zapisałam się do lekarza pierwszego kontaktu. Mam też już swoją przychodnię i skierowanie na prześwietlenie kręgosłupa. Wiem, wiem, starzeję się - proces nieuchronny. Ponoć Kubańczycy spokojnie czekają na koniec życia. No ja będę miała inaczej. Ja się przed śmiercią lekarzami z mojej przychodni bronić będę. A tymczasem wracam do procesu najebki. Bo choć choroba straszna, to powód jest. Ale o powodzie inną razą.