31.5.10

Kaligula i choroba

Początkowo chciałam ten wpis poświęcić tylko Kaliguli. Ale teraz postanowiłam odnotować fakt, że jestem chora. A czemu? Bo jedna taka to mi cały czas wypomina, że ja nigdy nie choruję. To ja zapytuję - co ja mam teraz w głowie jak nie wszechglut??? No więc oficjalnie potwierdzam fakt swojej choroby, a dodatkowo dodaję jeszcze, że udam się dziś po profesjonalne potwierdzenie uszczerbku na zdrowiu, co go jakoś na weekendzie musiałam zaznać.
A "Kaligula" został wciągnięty totalnym przypadkiem. Weszłam w sobotę do Video Wojtek i od razu chwyciłam za "Do Chech razy sztuka" - kolejną sympatyczną czeską komedię i, myśląc również o uciesze C, chwyciłam za "Kaligulę" w wersji bez cenzury.
Jak się potem okazało, film powstał w 79 roku. Znakomita kreacja Malcolma McDowella (swoją drogą nie pamiętam słabej kreacji tego pana) powaliła mnie na łopatki. W warstwie historycznej film był dość ubogi, za to świetnie oddawał rozwiązłość tamtych czasów. Właściwie film zakrawał o porno. Takie jednak porno przechodzące - porno z fabułą na szczęście. No cóż, nie dziwię się, że o "Kaliguli" znalazłam najwięcej wpisów w książce "Wielcy zboczeńcy".

18.5.10

Biała wstążka i pan rzeźnik Heneke


Tak wygląda ten Pan Reżyser. No cóż, mógłby się pojawiać z moich snach w kategoriach może nie BOMŻa, ale na pewno ducha. Jak na moje, trochę przerażająca i chora facjata. I jego filmy też takie właśnie. Pamiętam wrażenia po "Pianistce" i "Funny Games" - mocne kino, pokazujące raczej ciemną stronę mocy.
Teraz, w "Białej wstążce", nihil novi - straszność. Już sama narracja, choć prowadzona przez, mam wrażenie, jedną z niewielu pozytywnych postaci w filmie, wprowadza niepokój. Aktorzy o kamiennych i zimnych jak lód twarzach. Wszyscy udają niewinnych, a jednak ma się wrażenie, że są podejrzani.
Masakry, które nawiedzają z pozoru niewinną wioseczkę, trwożą. Z drugiej jednak strony jest trochę jak u Czechowa, do końca nie wiadomo, czy strzelba spadnie ze ściany, czy jednak nie.
Filmy Henekego są dla mnie dziwne, tyle w nich pociąga, co i odpycha. W każdym razie - uderza po głowie i emocje wywołuje - no doubt!

17.5.10

Uprowadzone przez BOMŻA(bez określonego miejsca zamieszkania - czyli bezdomnego)

Taki to ja miałam sen dziś. Wraz z dwoma koleżankami (w tym ze Żoną) zostałam porwana w Moskwie przez BOMŻa. BOMŻ był klasyczny - twarz czerwona i spuchnięta, stopy bose i napuchnięte również, do tego bród za paznokciami - generalnie oblecha miliard. BOMŻ szantażował nas w sposób niewyszukany - czyli pistoletem.
Spałyśmy z BOMŻem w żulerskiej noclegowni (wtedy to dostrzegłam stopy BOMŻa) i wyjadałyśmy ciastka ze śmietnika i ze sklepu też. Jakoś udało nam się przedostać do Polski. Miałyśmy wiele opcji na ucieczkę, ale jak to we snach bywa żadna nie miała szans powodzenia. Szczególnie przedostatnia. A obraz był taki - wielkie piaskowe góry jak na Saharze i ja z Żoną się z niej turlająca i nasz BOMŻ w ślad za nami podążający i pistoletem grożący. Ale te góry piaskowe - piękne i takie bezpieczne.
Potem poprosiłam o pomoc kolegę z pracy, ale ten nie wierzył, że zostałam porwana. Pomógł budzik.

14.5.10

Fashion Philosophy

Podpatrywałam co i jak w wielkim świecie mody prowincjonalnej Polski. Czemu prowincjonalnej? Bo przez ponad 40 lat tkwiliśmy w estetycznym marazmie. Moda nie istniała, no może za wyjątkiem "Mody polskiej". Mamy jeszcze daleką drogę do przejścia... Ale impreza Fashion Philosophy, mam wrażenie, z roku na rok robi się coraz lepsza. Nie widziałam wiele - to fakt. Ale z tego, co widziałam, wygrywa "Dzidzia Piernik" czyli Agatha Ruiz de la Prada - nie mylić z domem mody Prada.
No więc "Dzidzia Piernik" była ożywcza, radosna, wesoła, ciepła i czuć było, że to powstało na południu Europy.
Znalazłam lepszej jakości materiał z 2009.
A więc proszę - oto ona!

5.5.10

Robin z Sherwood

W dzieciństwie bawiłam się z Robin Hooda. Byłam oczarowana Michaelem Preadem i wcale nie chciałam być Marion. Chciałam być Robinem albo ostatecznie Nazirem. Miałam kij, który chciałam nazwać Albion na cześć miecza oczywiście, jednak po drodze zgubiłam literkę "o" i tak narodził się Albin, który był oczywiście powodem szykan dla mojego 9 lat starszego brata. Miałam też miecz plastikowy, taki nawet stylizowany na średniowieczny, ale odpadła mu ta poprzeczka przy rękojeści, no i w ogóle to on był taki malinkowo-różowy. Jak się bawiłam z Jackiem i Beatką w Nazira, to montowałam sobie i miecz, i pochwę miecza na plecach skrzyżowaną, żeby chociaż wyglądało na modę wschodnią. Ale najbardziej lubiłam być Robin Hoodem. Miałam łuk, przy produkcji którego pomagał Tata i leszczyna i sznurek do prania pełniący funkcję cięciwy. I miałam też kołczan i strzały, co też je Tata zrobił o dociążył, żeby ładnie latały. I tak biegałam po tucholskich lasach, wymyślając sobie, że gdzieś w okolicy czyha zły Gisbourne...
A. opowiadała, że też się bawili w Robin Hooda. I najmłodsza dziewczynka - K. - musiała być Gisbournem... Stroili ją w niebieski płaszczyk...
A tu można obejrzeć wszystkie odcinki - hurra!!!

4.5.10

pasja do sportu - szewska pasja

Na drugie imię mam Słomiany Zapał. Ile ja już otworzyłam biznesów, ile nakręciłam filmów, w ile podróży pojechałam, ile książek napisałam, ile sportów uprawiałam, to nie da się zliczyć. A wszystko to w formie deklaratywnej.
Teraz sobie znalazłam nowe pole kompetencji... Z miłości do Martiny Navratilowej :) Dobry lanserski sport, który pozwoli mi podtrzymywać relacje biznesowe, kiedy to już założę jeden z lukratywnych biznesów, które plączą mi się po głowie. Ciekawe, co to za sport?