26.10.07

cremaster - dźwigacz jądra


Wczoraj miałam konfrontację ze sztuką wysoką - "Cremaster" Matheew Barney. Powiem, ze ostra jazda. W początkowej fazie myślałam, że nie dam rady. A potem się okazało, że film trwa już 2h40', fabuły nadal nie dostrzegam, ale wcale nie chcę z tej sali wychodzić. Odjazd totalny. W pewnym momencie dla zapewnienia dźwięków ludzkich (bo dialogów w sztuce wysokiej nie uświadczysz) rozpoczęłyśmy proces interpretacji, oparty, zadziwiające, na motywie fallicznym (wieżowiec Chryslera), uciemiężeniu kobiety (obieraczka do ziemniaków w formie obcasa napędzanego drutem,), no i symbolice wertykalnej (i znów fallus), etc.
W momencie, kiedy z odbytu jednego z bohaterów zaczęła wydobywać się dziwna ciecz (niewątpliwie kojarzyła się ze spermą), obie miałyśmy jedno skojarzenie: trzeba mieć nasrane, żeby coś takiego nakręcić. Ale podoba mi się, jak ma nasrane Matheew Barney, chociaż na 4 i 5 już nie zostałam. Polecam i zaznaczam, że to kino dla ambitnych.

Brak komentarzy: