11.12.07

zmęczenie permanentne

Chodzę ospała od dwóch już chyba tygodni. Jak spoglądam za okno, to rzygać mi się chce tym moim zmęczeniem na cały ten zafajdany deszczem świat. Nawet w tym moim pudełeczku na czterech kółkach jest mi źle, bo szyby parują od tej wilgoci wszechobecnej. Do tego dochodzi poranny rytm wyznaczany przez budzik. To samo w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek i piątek. Prysznic, zęby - wyjście - dojazd - job- wyjazd, itd. Rzygnę na tę rutynę całym swoim jestestwem. A wraz z tą rutyną czas przemija, starość dopada i to zmęczenie niewiarygodne. Bo ile człowiek może być zmęczony? A przecież wiadomo, że nie zejdzie na amęt, bo nie może tak po prostu. By się musiał głodzić, a tego człowiek nie zrobi, bo mu instynkt nie pozwala.
W takim momencie zaczynam myśleć o podróży. I szlag mnie trafia, zazdrość taka pierwotna, jak A. przesyła zdjęcia z tripa do Turmenistanu. Bo ona może, a ja nie. Bo moglibyśmy wszystko mieć, gdyby nam się chciało chcieć.

Brak komentarzy: