7.2.11

a jednak sobotnia hedonka

Bo zaczęło się całkiem niewinnie i kulturalnie. Taka normalnie kolacja, że serwetki białe, że kultura i że rozmowa, no i jedzenie rękoma właśnie tego, o! I z tego miejsca powiadam, zaprawdę powiadam Wam, mule zjadam czule w sobotę w Nadmorskim Hotelu w naszej przepięknej rybackiej wsi Gdynia. A o to dowód, bo jeśli się coś zrobiło, to trzeba uwiarygodnić fotografią. Tak. 
I właściwie już w restauracji mogłam przeczuwać, że wieczór wcale nie będzie najbardziej kulturalny. Anna L., dostawczy uczulenia od muli, twarz swoją wydzierała na cały hotel nadmorski, jak nie Gdynię, rzucając kurwami i chcąc jechać do szpitala.
Na szczęście obyło się bez.

Powinnam napisać coś o sztuce "Loretta", ale nie napiszę, bo... No właśnie, bo co? Bo Kasia klasycznie się spóźniła, nie zważając specjalnie na to, że jest może taka zasada, że do teatru to się akurat nie spóźnia, bo mogą człowieka nie wpuścić, bo przeszkadzać może, bo, właśnie, Kasiu, słuchaj: teatr to kontakt z żywym aktorem. Tak, a nie z reklamami w kinie.
Wsiadłyśmy więc do pociągu bylejakiego. I właściwie nie wiem, czym sobie zasłużyłyśmy za to, że smród menela objawił nam się dwukrotnie. Po raz pierwszy w Sopocie, w sklepie na Grunwaldzkiej (nie polecam, słabo zaopatrzeni), potem na Żabiance. Może nabroiłyśmy.
W każdym razie wieczór trwał dalej i przeniósł się do mieszkania, w którym zaliczyłam kryzys natury funkcjonalnej. Zdołałam pokonać go całkowicie, kiedy znów dotarłyśmy do Sopotu, odwiedzając jego nowy lokal - Białe wino i owoce. I choć miejsce reklamuje się jako stylowe, to i tatarek i zimne nogi pierwsza klasa. Wartości energetyczno-regenerujące dostatecznie wysokie, by postawić na nogi. Co do wystroju - knajpa nie powala :), jak można spodziewać się po nazwie skądinąd, ale nastrój miała jakiś taki w tamtym czasie dla mnie pozytywny.
Stamtąd do Sfinksa, odnowionego Sfinksa. Rzeczywiście - rewolucji nie ma, ale lokal jakoś tak jednak bardziej się świeży zrobił. Koncert chyba fajny :) - Kciuk and The Fingers. Choć zapytana przez małolata, jak mi się podobało i czy wiem, że Przemek Diakowski jest już po 80-stce (swoją drogą, naprawdę już jest po?), nie odpowiadałam jakoś bystrze specjalnie.
Pijacka włóczęga zawiodła nas do Klubowej (jak przystało na skład - dość tradycyjnie). I tam nastąpił podryw. Po pierwsze, podryw spotyka mnie rzadko (niestety, trzeba się z tym pogodzić), po drugie, jakoś chyba zawsze jest słaby w stylu, po trzecie, nie jestem zainteresowana. No ale dobrze wychowana F. zatopiła się w konwersacji na krótką chwilę. Ja nie mogłam bo jak gość zaczął od tekstu: "No to co, dziewczyny, może by tak na parkiet rozprostować kości?", to w głowie miałam tylko tekst "Może nie".
to jest podryw

Oraz inne fotoatrakcje:


tam na pewno nie jest napisane "robota"

Brak komentarzy: