21.3.11

Cheri - prawdziwy romans od Colette

Po roku (bo tyle mniej więcej minęło, od czasu kiedy dostałam tę książkę od P i P na moje urodziny 30te, które to zresztą niefortunnie miały miejsce 10 kwietnia roku pod wezwaniem katastrofy smoleńskiej, ale o tym pisać nie będę, bo i kto chciałby czytać) przyszedł czas na lekturę Cheri. P ostrzegała, że to romans przez wielkie R i że to nie będzie to samo co Czyste, nieczyste. A tę ostatnią całym sercem gorąco polecam.
Na romansach literackich znam się mało... Właściwie chyba w ogóle. A zdałam sobie z tego faktu sprawę, jak mi A obwieściła, że ma zlecenie na napisanie romansu właśnie. Próbowałam sobie przypomnieć jakieś takie, co mnie w życiu tknęły albo nawet i nie tknęły, ale były gatunkowo ortodoksyjne. No więc brak. Owszem, elementy romansu w epopejach, powieściach psychologicznych, ale żadnego w czystej formie.
A właśnie taki jest Cheri. To historia romansu Lei, zbliżającej się do 50tki kurtyzany i dwudziestoparoletniego zepsutego i hedonistycznego dandysa Cheriego, syna koleżanki. Książka jest prawdziwa i gorąca, świetnie oddaje pasje, uniesienia i temperaturę tej nietypowej relacji. Pokochałam Leę i, nie wiem, jak Colette to osiągnęła, żywiłam matczyne uczucia wobec Cheriego. Właściwie przez chwilę byłam Leą.
No więc jeśli romans - to taki właśnie.

Brak komentarzy: