Może zabrzmi banalnie, może będzie nastolatkowo, ale dziś właśnie najbardziej wiem, że miłość jest najważniejsza.
31.3.12
25.3.12
32
23.03.
spełniła się przepowiednia
mam 32 lata, choć tak nie dawno było zupełnie odwrotnie
mam też syna
to pierwsze moje urodziny z Cze
to pierwsze moje urodziny z całą naszą trójką
dziękuję
oby tak dalej
spełniła się przepowiednia
mam 32 lata, choć tak nie dawno było zupełnie odwrotnie
mam też syna
to pierwsze moje urodziny z Cze
to pierwsze moje urodziny z całą naszą trójką
dziękuję
oby tak dalej
21.3.12
żadna matka nie chce Kevinka
Mówili mi wszyscy wokół, żeby nie oglądać "We need to talk about Kevin", bo temat zbyt bliski młodej matce i tym samym zbyt bolesny. To była tylko dobra reklama, a że film niemalże sam wpadł mi w ręce (dzięki M.), postanowiłam obejrzeć bez względu na konsekwencje. Żeby o nim napisać, musiałam jednak nieco ochłonąć. Pewne sceny do dziś stają mi przed oczami, a na myśl o filmie ogarnia mnie jakieś takie emocjonalne rozedrganie.
* * *
Już jedna z pierwszych scen zapowiada masakrę. Plastyczny obraz ludzkich ciał, kotłujących się między sobą, umazanych sokiem z pomidorów wprowadza pewien niepokój, który nie opuszcza nas do końca filmu.
Nie przeszkadza mi zupełnie, że już w pierwszych 15 minutach wiemy, co się wydarzy, bo nie sama tragedia jest sednem filmu. Bardziej intrygujący wydaje się wątek relacji pomiędzy matką (znakomita i wielce prawdziwa kreacja Tildy Swinton) a Kevinem.
Spokoju nie daje mi pytanie, czy i czemu człowiek może urodzić się zły, bo taką tezę zdaje się stawiać reżyserka Lynne Ramsay . Mały Kevin jest dzieckiem potworkiem od urodzenia, szczególnie, a właściwie głównie, w stosunku do swojej matki. Nie odwzajemnia uśmiechów, w odruchach złośliwości brudzi pieluchy (ja nie wiem, ale on tam chyba ma z 5 lat i dalej wali w pieluchę!!! Cze, please, nie rób tego mamie). Przy tym wszystkim jednak zupełnie inaczej zachowuje się przy ojcu. I właśnie jednego nie jestem w stanie pokumać w tym scenariuszu, czemu ci, zdaje się, kochający się ludzie, nie są w stanie szczerze ze sobą porozmawiać. Mąż zdaje się w ogóle nie wierzyć zeznaniom matki. Mam wrażenie, że sygnały potwierdzające emocjonalne anomalie w osobowości Kevina były tak oczywiste, że dziwne, że oboje rodzice jednak je zbagatelizowali. Być może matka była już w zbyt dużym uczuciowym klinczu...
Jedno wiem na pewno - Cze łuku nie dostanie.
* * *
Już jedna z pierwszych scen zapowiada masakrę. Plastyczny obraz ludzkich ciał, kotłujących się między sobą, umazanych sokiem z pomidorów wprowadza pewien niepokój, który nie opuszcza nas do końca filmu.
Nie przeszkadza mi zupełnie, że już w pierwszych 15 minutach wiemy, co się wydarzy, bo nie sama tragedia jest sednem filmu. Bardziej intrygujący wydaje się wątek relacji pomiędzy matką (znakomita i wielce prawdziwa kreacja Tildy Swinton) a Kevinem.
Spokoju nie daje mi pytanie, czy i czemu człowiek może urodzić się zły, bo taką tezę zdaje się stawiać reżyserka Lynne Ramsay . Mały Kevin jest dzieckiem potworkiem od urodzenia, szczególnie, a właściwie głównie, w stosunku do swojej matki. Nie odwzajemnia uśmiechów, w odruchach złośliwości brudzi pieluchy (ja nie wiem, ale on tam chyba ma z 5 lat i dalej wali w pieluchę!!! Cze, please, nie rób tego mamie). Przy tym wszystkim jednak zupełnie inaczej zachowuje się przy ojcu. I właśnie jednego nie jestem w stanie pokumać w tym scenariuszu, czemu ci, zdaje się, kochający się ludzie, nie są w stanie szczerze ze sobą porozmawiać. Mąż zdaje się w ogóle nie wierzyć zeznaniom matki. Mam wrażenie, że sygnały potwierdzające emocjonalne anomalie w osobowości Kevina były tak oczywiste, że dziwne, że oboje rodzice jednak je zbagatelizowali. Być może matka była już w zbyt dużym uczuciowym klinczu...
Jedno wiem na pewno - Cze łuku nie dostanie.
20.3.12
9.3.12
Bulwar nadmorski
Jednym z rutynowych zadań młodej matki jest spacer. Dodam, że zadanie to należy do przyjemnych i pozwala zabić trochę czasu i przenieść się z kanapy w inne okoliczności przyrody.
Moja klasyczna trasa wiedzie poprzez Bulwar Nadmorski i ulicę Świętojańską w drodze powrotnej.
Niedawno przywitaliśmy w naszej wiosce rybackiej wiosnę. Tłum emerytów, dzieci i kobiet w ciąży w całej rozciągłości objawił się nad morzem, a temperatura powietrze przekroczyła nawet z 10 stopni.
Jak to powiedziała Z. chyba po to mamy tę ch..ą (nie, nie, spokojnie, Z. na pewno nie użyła tego słowa) zimę, by potem móc się cieszyć nawet delikatną wiosną.
* * *
Jest 9.14 a mnie skończyła się kawa. Żal.
Moja klasyczna trasa wiedzie poprzez Bulwar Nadmorski i ulicę Świętojańską w drodze powrotnej.
Niedawno przywitaliśmy w naszej wiosce rybackiej wiosnę. Tłum emerytów, dzieci i kobiet w ciąży w całej rozciągłości objawił się nad morzem, a temperatura powietrze przekroczyła nawet z 10 stopni.
Jak to powiedziała Z. chyba po to mamy tę ch..ą (nie, nie, spokojnie, Z. na pewno nie użyła tego słowa) zimę, by potem móc się cieszyć nawet delikatną wiosną.
* * *
Jest 9.14 a mnie skończyła się kawa. Żal.
wspomniane emerytki |
dzieci z rodzicami na wychowawczym |
koledzy emerytek - emeryci |
młodzież w żółtych martensach, która też zagnała mnie w sentymenta licealne... |
Subskrybuj:
Posty (Atom)