Ogólnie to moje życie też trochę wokół gówna się kręci, bo właściwie to czyje się nie kręci. Tematyka defekacji u niemowląt dotyka każdej matki, tak więc gówno w swej istocie zdaje się być dobrym tematem na blog parentingowy, którym to mój blog na pewno nie jest, ale kto wie, czy przez najbliższe kilka miesięcy nie będzie. Siła wyższa. Ale, ale, tu mała podpucha - ten post nie będzie jednak o przypominających jajecznicę albo, o zgrozo, kulki chrupki śniadaniowe, niemowlęcych kupeczkach, na myśl o których na pewno zrobiło się kilkorgu z Was niedobrze.
Będzie o filmie offowym, o którym po raz pierwszy usłyszałam podczas festiwalu w Gdyni, że mógł trafić do konkursu głównego. No więc choć tam nie trafił, to udało mu się gdzie indziej - do kin. I tak 14 lutego wybrałam się na walentynkową randkę z Żoną i z Mężem Żony. Na "Polskie gówno", żeby było romantycznie. (a w ogóle to od Męża Żony Tolcia otrzymała pierwsze w swym życiu kwiaty) No więc co było fajnego, dużo dobrych gagów, songów Tymona, które, jak na moje, śmiało nadały by się na wodewil - może warto o tym pomyśleć, Ryszardzie? Świetne kreacje - Peszek modlący się do bożka szołbiza i usługujący mu Możdżer we fraku i z garbem, robiący za lokaja. Nakoksowany Topa w reżyserce szoł, Sonia Bohasiewicz grająca Edzie Górniak, Brylewski, który grał siebie, czy Filip Gałązka rzygający w czasie koncertu (spektakularnie to wyglądało, bo gra na perkusji), Norbi w składzie jury talentszoł i pewnie wielu, wielu innych.
A co było słabe i wskazywało, ze to jednak produkcja offowa? Na pewno scenariusz, a właściwie jego brak. Osią fabularną była historia z trasy koncertowej zespołu, ale wszystko to się za bardzo kupy nie trzymało, choć nie raziło w sumie aż tak bardzo, bo kino i tak z kategorii rozrywkowego.
No ale pointa to chyba powstawała tak: "ej, no spoko, spoko, mamy tę trasę koncertową, więc się w miarę klei, ale co tu zrobić na sam koniec? ech, niech to wszystko pierdolnie w jakimś takim postmodernistycznym klimacie... Czekaj, czekaj, może takie ubogie science fiction?"
I tak to.
Czy warto iść do kina? Może warto, żeby wesprzeć kulturę alternatywną. I dla fanów Kur, to stuprocentowo rzecz do obejrzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz