21.3.12

żadna matka nie chce Kevinka

Mówili mi wszyscy wokół, żeby nie oglądać "We need to talk about Kevin", bo temat zbyt bliski młodej matce i tym samym zbyt bolesny. To była tylko dobra reklama, a że film niemalże sam wpadł mi w ręce (dzięki M.), postanowiłam obejrzeć bez względu na konsekwencje. Żeby o nim napisać, musiałam jednak nieco ochłonąć. Pewne sceny do dziś stają mi przed oczami, a na myśl o filmie ogarnia mnie jakieś takie emocjonalne rozedrganie.

* * *
Już jedna z pierwszych scen zapowiada masakrę. Plastyczny obraz ludzkich ciał, kotłujących się między sobą, umazanych sokiem z pomidorów wprowadza pewien niepokój, który nie opuszcza nas do końca filmu.
Nie przeszkadza mi zupełnie, że już w pierwszych 15 minutach wiemy, co się wydarzy, bo nie sama tragedia jest sednem filmu. Bardziej intrygujący wydaje się wątek relacji pomiędzy matką (znakomita i wielce prawdziwa kreacja Tildy Swinton) a Kevinem.

Spokoju nie daje mi pytanie, czy i czemu człowiek może urodzić się zły, bo taką tezę zdaje się stawiać reżyserka Lynne Ramsay . Mały Kevin jest dzieckiem potworkiem od urodzenia, szczególnie, a właściwie głównie, w stosunku do swojej matki. Nie odwzajemnia uśmiechów, w odruchach złośliwości brudzi pieluchy (ja nie wiem, ale on tam chyba ma z 5 lat i dalej wali w pieluchę!!! Cze, please, nie rób tego mamie). Przy tym wszystkim jednak zupełnie inaczej zachowuje się przy ojcu. I właśnie jednego nie jestem w stanie pokumać w tym scenariuszu, czemu ci, zdaje się, kochający się ludzie, nie są w stanie szczerze ze sobą porozmawiać. Mąż zdaje się w ogóle nie wierzyć zeznaniom matki. Mam wrażenie, że sygnały potwierdzające emocjonalne anomalie w osobowości Kevina były tak oczywiste, że dziwne, że oboje rodzice jednak je zbagatelizowali. Być może matka była już w zbyt dużym uczuciowym klinczu...

Jedno wiem na pewno - Cze łuku nie dostanie.

1 komentarz:

M. pisze...

Też widziałam ten film i jestem w szoku... Wierzę , że Czesiu będzie przeciwieństwem Kevina :)


Pozdrawiam ;*