Jutro wielki dzień. Właściwie umownie chyba wielki, bo i kalendarz jest rzeczą umowną. Cze kończy roczek.
O tej porze rok temu w wielkich bólach (między bajki można włożyć teorię, że niby się o tym bólu zapomina) próbowałam wydać na świat tego małego chłopca Czesława Tytusa. Bezskutecznie. Strudzona walką zdołałam chyba utrudzić również lekarzy, bo o godzinie 5.50 wyciągnęli mi Cze z brzucha, korzystając z błogosławieństwa medycyny w postaci cesarskiego cięcia.
Wtedy też światło dzienne ujrzał młodzian, bez którego nie wyobrażam sobie teraz życia. Codziennie dostarcza mi wiele radości i nie mogę uwierzyć w tę dziwną świata konstrukcję, że tak wiele przed nim jeszcze, a i trochę przed nami razem.
Może i instynktownie przedłużamy ten nasz podły gatunek, nie przeczę, i może trochę sami chcemy sobie zrobić lepiej. Ale kiedy Cze budzi się rano (pomijając momenty, jak to miał przez chwilę w zwyczaju budzić się o godzinie 4.30) i wita mnie tym swoim bananem na twarzy i plątaniną nic nieznaczących sylab, to naprawdę mam motor do działania.
Fajne chłopaki te moje chłopaki.
3 komentarze:
Gratulacje i wszystkiego naj!
wzruszylam się. naprawdę.
Prześlij komentarz