Żal mi, że nie mam czasu na lumpeksy. Ale też okazuje się, że od bogatych czasów Samanty ciuchy się zmieniły. Jakoś tak bardziej elegancko, mniej obciachu, mniej oldschoolu. Urządziliśmy sobie dziś trip z C po kościerskich lumpach celem nabycia strojów na kicz party. No i wróciliśmy rozczarowani. Tylko dwa paski i jedna spódniczka. Choć jedna z pań ekspedientek, jak się dowiedziała, że my do Sopot na imprezę się udajemy, to otoczyła nas specjalną opieką i doradztwem stylistki. I to właśnie ona wykopała moją dodzią dżinsóweczkę. W sam raz będzie szła z różowymi norkami od męża.
Happy new year!
31.12.09
29.12.09
Metropolia jest ok
Chciałam wczoraj bratankowi zapewnić kulturalne wyjście. Myślę sobie, piękna inicjatywa - metropolia jest ok. Po pierwsze, we wszystkich 3 miastach naszej super aglomeracji, po drugie, mnóstwo kapel w jednym miejscu, po trzecie, bratanek przecież muzę lubi. Jak dotarliśmy na miejsce, to okazało się, że najbardziej w targecie jest mój 13-letni bratanek. Przed Uchem stała mega długa kolejka szaro-burego targetu. Na jego szczęście target zaopatrzył się w odpowiedni zapas alkoholu do spicia przed klubem. Przypomniały mi się młode lata.
W sumie nawet bratankowi zabrakło mocy, żeby stać tam 2h... Potem natknęliśmy się na Kamilę, która opuściła lokal. Czemu? Bo ludzi pełno, target za młody...
No cóż, koncert był za darmo...
Ja tam nie wiem, czy metropolia jest ok...
W sumie nawet bratankowi zabrakło mocy, żeby stać tam 2h... Potem natknęliśmy się na Kamilę, która opuściła lokal. Czemu? Bo ludzi pełno, target za młody...
No cóż, koncert był za darmo...
Ja tam nie wiem, czy metropolia jest ok...
22.12.09
w poszukiwaniu najgorszego prezentu ever
Święta. Prezenty. Prezenciki. Dla każdego. Dla niektórych po raz dwudziesty któryś. Zawodowo szukam antyprezentu. I tak trafiłam na pomysł z płytą. Najpierw, że Iwan i Delfin, potem że Rubik (no ale tu grupa docelowa pomyśli że to już niemodne), aż w końcu, że Stachursky. Wtedy J zapodał ten tu oto kawałek "Dosko". Zalecam słuchać od 1,20.
A o to moje ulubione fragmenty i ich interpretacja:
"Potężna wichura, łamiąc duże drzewa, trzciną zaledwie tylko kołysze"
Tu podmiot liryczny staje w opozycji do paskalowskiej tezy o ludzkiej wątłości, wyrażając swoją wiarę w siłę i moc homo sapiens. To drzewa, będące integralną częścią natury, poddają się mocy żywiołów. Jednak los człowieka jest nieuchronny i zależy od woli absolutu:
"Tak wiem, zmiłowanie nie będzie, łaski żadnej nie będzie"
Jedyne pocieszenie znaleźć może we "flaszkach na stole".
Dopiero w hedonie upostaciowionej w alkoholu podmiot czuje się dosko (połączenie słów bosko z doskonale), pragnie przekroczyć pleromę chronioną przez archontów złego demiurga poprzez swoją doskonałość.
Ów hedonistyczny nastrój potęguje się i objawia poprzez wprowadzenie języka potocznego, zakrawającego nawet na slang: "na lekkiej fazie wciąż trybię i jarzę". Mimo stanu upojenia alkoholowego nasz podmiot liryczny pozostaje w trybie gotowości.
Zaskakująca zdaje się być końcówka tekstu, w której pojawia się dodatkowa postać, być może będąca alter ego podmiotu lirycznego. Postać ta prosi o kolę, co podmiot liryczny interpretuje okrzykiem "o ja pindolę!". Zaskoczenie odbiorcy przeprowadza nas do sprytnej puenty, sprowadzającej ludzkie życie do nieustającego bólu głowy, na który dobry jest nervosol.
A o to moje ulubione fragmenty i ich interpretacja:
"Potężna wichura, łamiąc duże drzewa, trzciną zaledwie tylko kołysze"
Tu podmiot liryczny staje w opozycji do paskalowskiej tezy o ludzkiej wątłości, wyrażając swoją wiarę w siłę i moc homo sapiens. To drzewa, będące integralną częścią natury, poddają się mocy żywiołów. Jednak los człowieka jest nieuchronny i zależy od woli absolutu:
"Tak wiem, zmiłowanie nie będzie, łaski żadnej nie będzie"
Jedyne pocieszenie znaleźć może we "flaszkach na stole".
Dopiero w hedonie upostaciowionej w alkoholu podmiot czuje się dosko (połączenie słów bosko z doskonale), pragnie przekroczyć pleromę chronioną przez archontów złego demiurga poprzez swoją doskonałość.
Ów hedonistyczny nastrój potęguje się i objawia poprzez wprowadzenie języka potocznego, zakrawającego nawet na slang: "na lekkiej fazie wciąż trybię i jarzę". Mimo stanu upojenia alkoholowego nasz podmiot liryczny pozostaje w trybie gotowości.
Zaskakująca zdaje się być końcówka tekstu, w której pojawia się dodatkowa postać, być może będąca alter ego podmiotu lirycznego. Postać ta prosi o kolę, co podmiot liryczny interpretuje okrzykiem "o ja pindolę!". Zaskoczenie odbiorcy przeprowadza nas do sprytnej puenty, sprowadzającej ludzkie życie do nieustającego bólu głowy, na który dobry jest nervosol.
15.12.09
Zloty dolar i dziewczynka
Wczoraj mnie się taka anegdotka przypomniała była. I postanowiłam opublikować.
Raz w moim życiu zdarzyło się tak, że pojechałam na tzw wypoczynek last minute. Po pierwsze, miałam mało czasu, po drugie, był październik, po trzecie, chciałam się przekonać, co to znaczy turystyka zorganizowana. Z uwagi na ograniczony budżet padło na Turasa.
Kiedy już dotarłam na miejsce (do Analyi, tak przechrzczonej z Alanyi), chciałam też doznać uciech i atrakcji miejscowych turystyki zorganizowanej (nie mylić z seksualną). I wybrałam się na jakieś zwiedzanie grot skalnych statkiem - atrapą pirackiego okrętu. Pełno tam było niedobrego wina i piwa, Niemców w wieku moich starych, no i paru polaków oraz kliku wesołych Jamajczyków w załodze (Jamajczycy to materiał na inny wpis). Byla tez para. On - opalony jak po trzech lastminutach, z wielkim złotym łańcuchem, na którym przytroczony był zloty znak dolara (wielki!!!), ze żelem w czarnych włosach i atletycznym ciałem. Ona - blondynka, trwała, super dupa rodem od Czarka Mończyka z "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym". Mała ona - dziewczynka, płowa jasnowłosa, wszędzie jej było na pokładzie pełno. Zagadnęłam wiec do dziecka, bo stało przede mną w kolejce - mała ona po wygazowaną kolkę, a ja celem nabycia zimnego (jeden plus, ze zimne było) sikacza. nachylam się do dziewczynki i pytam: a jak ty, dziewczynko, masz na imię; ona na to: Waneska.
Raz w moim życiu zdarzyło się tak, że pojechałam na tzw wypoczynek last minute. Po pierwsze, miałam mało czasu, po drugie, był październik, po trzecie, chciałam się przekonać, co to znaczy turystyka zorganizowana. Z uwagi na ograniczony budżet padło na Turasa.
Kiedy już dotarłam na miejsce (do Analyi, tak przechrzczonej z Alanyi), chciałam też doznać uciech i atrakcji miejscowych turystyki zorganizowanej (nie mylić z seksualną). I wybrałam się na jakieś zwiedzanie grot skalnych statkiem - atrapą pirackiego okrętu. Pełno tam było niedobrego wina i piwa, Niemców w wieku moich starych, no i paru polaków oraz kliku wesołych Jamajczyków w załodze (Jamajczycy to materiał na inny wpis). Byla tez para. On - opalony jak po trzech lastminutach, z wielkim złotym łańcuchem, na którym przytroczony był zloty znak dolara (wielki!!!), ze żelem w czarnych włosach i atletycznym ciałem. Ona - blondynka, trwała, super dupa rodem od Czarka Mończyka z "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym". Mała ona - dziewczynka, płowa jasnowłosa, wszędzie jej było na pokładzie pełno. Zagadnęłam wiec do dziecka, bo stało przede mną w kolejce - mała ona po wygazowaną kolkę, a ja celem nabycia zimnego (jeden plus, ze zimne było) sikacza. nachylam się do dziewczynki i pytam: a jak ty, dziewczynko, masz na imię; ona na to: Waneska.
13.12.09
Zieloni Rzeźnicy
Przypadkiem zupełnym dostaliśmy płytę z filmami. I zupełnym przypadkiem odpaliliśmy film The Green Butchers. I nie przypadkiem film gorąco polecam. Anders Thomas Jensen, reżyser filmu, znany szerszej publiczności z filmu "Jabłka Adama" po raz kolejny mnie zachwycił. Świetnie uchwycił tę skandynawską psychozę, społeczne wyobcowanie i traumy z dzieciństwa. Historię opowiada w sposób tragi-komiczny, podobnie jak w "Jabłkach". Jest więc dużo śmiechu i absurdu, pod którym kryje się jakiś dramat. Czuć jednak, że cały dramat znajdzie pozytywne rozwiązanie. Znakomita kreacja Madsa Mikkelsena (aktor znany z roli hiobowego księdza w "Jabłkach") w roli Svenda. Jako świr przekonuje w 100%, dodatkowo jest świrem ze sklepu mięsnego.
3.12.09
Gdynia o 5 nad ranem
Taka impresja mała z miasta o 5 nad ranem. Miasto śpi. Budzą się tylko ci, co naprawdę muszą. Podjeżdżam taxi Nord zamówionym dzień wcześniej, na wypadek gdybym zaspała, a oni mogliby mnie obudzić, do bankomatu na rogu Świętojańskiej przy sklepie dla żurów. Pewnie i żura bym zobaczyła jakiegoś, gdyby nie to, że otwarte od 6. Wstukuję pin, wybieram kwotę, odznaczam, że bez wydruku. Bankomat nie wypluwa kasy, bo na koncie mniej niż 100. Wydobywa z siebie dwa piki, które, mam wrażenie, niosą się przez całą Świętojańską ogromnym echem. Kontynuuję przejazd przez miasto audi, które śmierdzi papierosem, przed którym nie mógł się powstrzymać o 5 rano. A może po prosty jeździ już od wieczora dnia poprzedniego.
Kasy biletowe też jakieś zaspane. Przede mną pan z psem kupuje bilet, pewnie dla siebie i psa. Kundel dzielnie pilnuje dobytku. Dziewczyny z Oskara i Kęsa próbują otworzyć oczy, porządkują na blatach, biją po oczach różowymi bluzami GAP. Czy to ich szmaty firmowe?
Po drodze na peron mijam starego hipisa z gitarą, który rozpakowuje sprzęt. Zastanawiam się, czemu tak rano. Może rano, ludzie są bardziej szczodrzy, może są mniej świadomi, może gitarą akustyczną można ich zaskoczyć.
Wsiadam do intercity i opuszczam zaspane miasto.
Zapisane o 5.28
Kasy biletowe też jakieś zaspane. Przede mną pan z psem kupuje bilet, pewnie dla siebie i psa. Kundel dzielnie pilnuje dobytku. Dziewczyny z Oskara i Kęsa próbują otworzyć oczy, porządkują na blatach, biją po oczach różowymi bluzami GAP. Czy to ich szmaty firmowe?
Po drodze na peron mijam starego hipisa z gitarą, który rozpakowuje sprzęt. Zastanawiam się, czemu tak rano. Może rano, ludzie są bardziej szczodrzy, może są mniej świadomi, może gitarą akustyczną można ich zaskoczyć.
Wsiadam do intercity i opuszczam zaspane miasto.
Zapisane o 5.28
wolę chyba dom dobry
Domek na prerii. Ania z Zielonego Wzgórza. Chata wuja Toma. Chata za wsią. No i dom zły.
Na pewno po tym filmie wszyscy studenci filmoznawstwa będą się mogli rozpisywać o motywie, toposie domu. Ja jestem rozbita. Bo to dramat. I gdyby Dostojewski pisał dramaty, i gdyby w latach 70-tych w Polsce Ludowej żył, to mógłby tę historię uszyć. To chyba komplement dla autorów scenariusza - Wojtka Smarzowskiego i Łukasza Kośmickiego. Zresztą nie jestem odkrywcza w tym temacie, bo nagroda w Gdyni już dawno przyznana.
Zajebista Kinga Preis, bardzo przekonująca. Trochę mi przypominała postać z Lubocienia, rzeczywistą Teresę D.
A Smarzewski o prowincji opowiada dosadnie, niezależnie od faktu, na ile jest mu ona współczesna.
Moja rekomendacja: nie iść, jeśli jest się pogrążonym w jesiennej depresji, bo się można potem długo zbierać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)