19.2.10

nie ma takiego miasta Londyn

Do Londynu jechałam w dużym podnieceniu. Nie widziałam miasta od 10 lat. Jak miałam 20 lat, to Londyn robił wrażenie. Ale też to nie było waw. Miasto za duże. Za dużo ludzi. Tłok. Tłumy. W tej sprawie nic się nie zmieniło. Podróże w obrębie centrum zajmują całe godziny. Ludzie też nie są już tak kolorowi, jak dziesięć lat temu. Może znów nie zobaczyłam Londynu tak, jak powinnam. Iki zabrał nas na wycieczkę po parku, pokazał nam spot ortodoksyjnych żydów i widoczek na całe city. No i to były chyba największe atrakcje. Pomijając, rzecz jasna, finał wycieczki, ale o nim za chwilę.
Temat "sklepy" był integralną częścią tej podróży, bo ta podróż to delegacja była. No i w tej materii nie jest najgorzej, choć nie zachwyca, jak kiedyś... W każdym razie but został zakupiony w ilości sztuk dwie i nowa płyta Fourtet też, a dodatkowo wpadł również krążek Kool and The Gang (jak żona będzie wpadać z S, to se potańczymy).
Z ciekawych znalezisk to ta oto pani Fatima na wyróżnienie zasługuje. Bo i zdaje się, że rynek sex shopów mają bardziej rozwinięty.
A teraz słów parę o finale wycieczki.
Otóż w ostatni, ostatni jak nam się wtedy wydawało, dzień oddaliśmy się sztuce w Tate i zakupom książkowo-płytowym na Soho. Jakoś tak odpowiedzialność za obliczenia czasu dotarcia na lotnisko rozmyła się pomiędzy całą naszą trójkę i walczyliśmy z czasem. Niestety, po raz pierwszy w moim życiu zabrakło mi 10 minut w drodze na samolot. I tak też pocałowaliśmy klamkę. Nie żeby lotnisko zamknęli, ale już nas wpuścić nie chcieli do samolotu. I tak Wizzair nie potraktował nas najgorzej, bo odrazu przebukowali nam bilety na następny dzień. Nieco smutni i jacyś tacy za połówkami stęsknieni snuliśmy się w stronę hotelu Ibis. Chłopcy szli na przedzie. Ja na tyle. Oni na punka - ja przez przejście. Nie zastanawiając się długo, dałam krok na przód. Nagle, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak, wjechał we mnie samochód osobowy, co marki jego nie pamiętam. Uderzył mnie, zdaje się, że w lewe kolano. I połamał mi uchwyt do mojej superowej różowej walizeczki. Z samochodu osobowego, co marki jego nie pamiętam, wyskoczyła zaniepojona Brytyjka z zaniepokojonym Brytyjczykiem w wieku moich rodziców. Kiedy wstałam i oceniłam, że oprócz lekkich obić nic mi nie jest, to nie wierzyłam, że coś takiego mogło mi się wydarzyć. Na serio. Hej przygodo! Dziś siedzę już na dupce w mojej małej kaszubskiej ojczyźnie i cieszę się, że to już koniec tej angielskiej przygody.

Brak komentarzy: