24.11.11

po terminie - olać zabobony

No jednak jest to pamiętniczek. Jestem dwa dni po terminie i może lepiej to odnotować, bo, jak się okazuje, nikt potem nic nie pamięta. Czy się stresuję? No właśnie jakoś trak nie bardzo chyba. Jak mantrę powtarzam, że natura wie co robi. Ale umyłam włosy :) No i przepakowałam torby... Zredukowałam ilość gadżetów w torbach. A! I wczoraj C zarządził zakup prowiantu na poród. Jogurt ma ważność do 15.12., ale chyba jednak nie jestem słoniem i urodzę wcześniej.
Jutro idę do szpitala na KTG, a jeszcze wczoraj historie, które wydarzały się w moim brzuchu, podbrzuszu i wszystkich tamtych okolicach, mogły wskazywać na to, że "wiedz, że coś się dzieje". Dziewczęta znajome pocieszają - tych skurczy nie da się z niczym pomylić. Pozostaje mi po pierwsze - wierzyć, a po drugie - cierpliwie czekać.
Zdaje się, że syndrom "wicia gniazda" przybrał wymiary ekstremalne, bo wczoraj to już nawet muffiny upiekłam, a od liceum nic co ciasto w jakikolwiek sposób (słodkie oczywiście) przypomina nie wyprodukowałam.
Także tak.

Brak komentarzy: