Bezsenność - stan dziwny. Z jednej strony organizm mówi: chcę spać, z drugiej - oczy nie chcą się zamknąć. Musiałam wspiąć się na wyżyny mobilizacji, by doczołgać się do pokoju i sięgnąć komputer.
Jak spać nie mogę, to snuję plany. W myślach kreślę, rozrysowuję - najczęściej te zawodowe snuję. No ale przecież to męczy. Próbuję więc znaleźć temat zastępczy. Dziś tematem zastępczym jest blogowanie.
Nie mam ostatnio serca. Zdaje mi się, że na serio nic ciekawego do powiedzenia nie mam. A jak już mi ostatecznie coś do głowy przyjdzie, to stwierdzam, że nie, że za bardzo osobiste albo że nie, że za bardzo personalne, albo że emocjonalne za bardzo. I w ten sposób nie potrafię napisać nic.
W tym tygodniu wykonałam aż dwie wizyty u lekarzy, Mówię aż, bo po pierwsze, mamy dopiero środę, bo po drugie, chadzam z rzadka. Hiperhospitalizacja mi nie grozi.
Ta ostatnia miała miejsce w przychodni na DZL. Zostałam zarejestrowana na godzinę 16.15. Byłam z 5 minut wcześniej gotowa wykłócać się o to, że przecież cała ta zgraja dziadków leśnych z Działek Leśnych musi poczekać, bo przecież nie kolejka się liczy, a godzina rejestracji. Się okazało, że wyszedł od doktór Pani jeden Pan starszy i nikt w kolejce nie czekał. Wielkie było moje zdziwienie. Pomyślałam, że na koniec dnia se trochę pożartuję katastroficznie. Powiedziałam więc w pierwszych słowach mego listu, że mam wirus AH1N1. Po paru sekundach krępującej ciszy zrozumiałam, że wcale to śmieszne nie było. I powiedziałam, że hmmm mało to śmieszny żart. No i trochę się rozczarowałam, bo spodziewałam się po pani doktórce, co to ma też takie nazwisko, że jakby obcokrajowiec na lotnisku miał wywołać, to raczej zeszedł by wcześniej, że ma to bardziej niedobre poczucie humoru, co się pozwala śmiać z przyczyny ludzkiej śmierci. A w sumie to z takiego założenia wychodząc, to by się śmiać nie można było z życia, co o przecież jest przyczyną śmierci.
Na dobranoc - dobry wieczór.
25.11.09
Gdańsk alternatywnie
\Przyjechały dwie dziewczynki z Hameryki, prawdziwe Hamerykanki. A właściwie z Istambułu przyjechały, bo tam obecnie rezydują. Należało im coś pokazać (pokazywanie Gdyni miało miejsce nocą). Przy czym jedna Hamerykanka miała już okazję tu być i na oczywiste turystyczne atrakcje się załapać. No więc padł plan - Dolne Miasto. Po drodze olśniło mnie, że artystkom można by murale pokazać zaćpane, pojechaliśmy więc na Zaćpę. A potem na Gdańskie około staromiejskie zadupia. Poniżej fotorelacja.
Mural Ozmo:
Mural by M-City (Mariusz Waras)
Odkrycie miescówy teatru Plama:
Czy ktoś je te ryby z Motławy???
Mural Ozmo:
Mural by M-City (Mariusz Waras)
Odkrycie miescówy teatru Plama:
Czy ktoś je te ryby z Motławy???
19.11.09
18.11.09
"Życie wewnętrzne" - czyli znów mistrz Koterski
"Życie wewnętrzne" - jeden ze starszych filmów Koterskiego (1986). Mam niejasne wrażenie, że Koterski z wiekiem łagodnieje, z wiekiem łagodnieją też jego neurozy. "Życie wewnętrzne" to mocny film. Bardzo kameralne. Dwójka bohaterów - Mąż i Żona, Mąż, który nienawidzi Żony. Wraz z upływem minut na ekranie nienawiść Męża potęguje się. I to nie tylko w zajebistych dialogach (to reguła u Koterskiego zresztą), ale w bliskich kadrach, ukazujących mimikę aktorów. Nuda i monotonia wspólnego życia Małżeństwa narasta i totalnie wciąga. Uderza w głowę i rozwala na kawałki.
Szukając na youtube fragmentów znalazłam jeden, co zdaje się być zawsze adekwatny. Szczególnie dziś, na fali wielu afer PZPN.
Szukając na youtube fragmentów znalazłam jeden, co zdaje się być zawsze adekwatny. Szczególnie dziś, na fali wielu afer PZPN.
12.11.09
Dzień świra
Po raz kolejny oglądałam wczoraj "Dzień świra". Tym razem w towarzystwie kuzynki C, co to nie zna aż tak dobrze polskiego, więc trzeba było czasem przerwy robić, żeby wytłumaczyć, co to znaczy "zapiąć kogoś".
Im więcej razy oglądam ten film, tym bardziej go lubię. Językowo to jest mistrz totalny.
Jako że wczoraj rozmawialiśmy trochę o Polakach, trochę o Francuzach, to mnie się najbardziej wczoraj akurat w pamięci zapisał ten fragment:
Im więcej razy oglądam ten film, tym bardziej go lubię. Językowo to jest mistrz totalny.
Jako że wczoraj rozmawialiśmy trochę o Polakach, trochę o Francuzach, to mnie się najbardziej wczoraj akurat w pamięci zapisał ten fragment:
5.11.09
17 października 2007
jak stracić dwie opony na raz - ASSistance
Jest poniedziałek. Wracam do domu. W Sopocie dopada mnie impuls. Może pojadę do A. Nie mam nic do jedzenia. Wypytam. Może ma obiad. Jak nie ma, to też pojadę. Skręcam w Sopocką. Grzeszę. Rozmawiam z Ż o losach The Girls. I jedna rączka z telefonikiem, druga - na kierownicy. A tu nagle, spomiędzy dwóch pasów ruchu wyłania się wysepka. I ja na tę wysepkę: rach! - jedno kółko, pach! - drugie kółko. I tak tracę dwie gumy. I zjeżdżam szczęśliwie w środku tego lasu na parking, co to przy cmentarzu jest zlokalizowany. Dzwonię do M, który jest odpowiedzialny za flotę. Dialog przebiega tak:
- No hej, złapałam dwie gumy. Nie wiem, co mam teraz zrobić.
- No i co, k..a, ja mam Ci poradzić? A co się stało? Dzwoń na ASSistance.
- Najechałam na krawężnik.
- Widzisz, k..a, z Twojej, k..a, winy. Będziesz musiała płacić i ch..j.
- Nie dzwonię do Ciebie, żeby ustalić, kto jest winny.
No i jeszcze parę słodkich słów leci.
I co? Dzwonię na ASSistance. Podaje wszystkie dane. Pani mówi: za 10 minut ktoś do pani zadzwoni. Mija 20 minut - nikt nie dzwoni. Powtórnie wybieram numer ASSistance. Powtórnie podaję swoje dane. Tym razem Pan zapewnia mnie, że za 10 minut ktoś zadzwoni. Czekam kolejne 20. Po raz trzeci dzwonię na infolinię. Po raz trzeci podaję dane. Po raz trzeci Pani zapewnia mnie, że za 10 minut ktoś zadzwoni.
Nagle podjeżdża M (nie ten od floty, tylko mąż A), przywozi mi ciepły pyszny obiad. Częstuje papierosem i towarzyszy w niedoli. Uwaga! Dzwonią do mnie z zastrzeżonego. Cud! Przyjmują zgłoszenie po raz kolejny. Mówią, że do 600 zawiozą mnie na lawetce bez dodatkowych kosztów. I z 10 minut później dzwoni Pan Marian z lawetki, że już po mnie jedzie. I żebym czekała.
Pan Marian przyjeżdża i zawozi Warzywniak (taka ksywa została nadana samochodu memu) na lawetce do rzekomo czynnej wulkanizacji na Dąbro. Zakład przeniesiony - głosi napis na rzekomo czynnej wulkanizacji. Jedziemy na Rdestową: najpierw Pan Marian z lawetką i Warzywniakiem, potem my z M. Niestety zakład zamknięty. Zjeżdżam Warzywniakiem z lawetki i wracam przemarznięta do domu M i A. I koniec historii.
Jak jest pointa? Zaraz piszę maila do PZU, że taki ASSistance mogą sobie wcisnąć w ASS.
- No hej, złapałam dwie gumy. Nie wiem, co mam teraz zrobić.
- No i co, k..a, ja mam Ci poradzić? A co się stało? Dzwoń na ASSistance.
- Najechałam na krawężnik.
- Widzisz, k..a, z Twojej, k..a, winy. Będziesz musiała płacić i ch..j.
- Nie dzwonię do Ciebie, żeby ustalić, kto jest winny.
No i jeszcze parę słodkich słów leci.
I co? Dzwonię na ASSistance. Podaje wszystkie dane. Pani mówi: za 10 minut ktoś do pani zadzwoni. Mija 20 minut - nikt nie dzwoni. Powtórnie wybieram numer ASSistance. Powtórnie podaję swoje dane. Tym razem Pan zapewnia mnie, że za 10 minut ktoś zadzwoni. Czekam kolejne 20. Po raz trzeci dzwonię na infolinię. Po raz trzeci podaję dane. Po raz trzeci Pani zapewnia mnie, że za 10 minut ktoś zadzwoni.
Nagle podjeżdża M (nie ten od floty, tylko mąż A), przywozi mi ciepły pyszny obiad. Częstuje papierosem i towarzyszy w niedoli. Uwaga! Dzwonią do mnie z zastrzeżonego. Cud! Przyjmują zgłoszenie po raz kolejny. Mówią, że do 600 zawiozą mnie na lawetce bez dodatkowych kosztów. I z 10 minut później dzwoni Pan Marian z lawetki, że już po mnie jedzie. I żebym czekała.
Pan Marian przyjeżdża i zawozi Warzywniak (taka ksywa została nadana samochodu memu) na lawetce do rzekomo czynnej wulkanizacji na Dąbro. Zakład przeniesiony - głosi napis na rzekomo czynnej wulkanizacji. Jedziemy na Rdestową: najpierw Pan Marian z lawetką i Warzywniakiem, potem my z M. Niestety zakład zamknięty. Zjeżdżam Warzywniakiem z lawetki i wracam przemarznięta do domu M i A. I koniec historii.
Jak jest pointa? Zaraz piszę maila do PZU, że taki ASSistance mogą sobie wcisnąć w ASS.
Subskrybuj:
Posty (Atom)