24.8.08

Dziękujemy Wam, amerykańscy nasi przyjaciele, za tarczę!

Na wstępie się przyznam, że na tej tarczy to ja się w ogóle nie znam, tylko tak mnie się na usta cisnęły te słowa, jak ubiegałam się o wizę do USA.
Zacznę od początku. Najpierw opłata wizowa, potem zdjęcie w niestandardowym formacie, aż wreszcie upragniona wycieczka na ulicę Piękną, która się mi jakoś z Pięknem w ogóle nie konotuje. I się zaczęło - 4 razy mi kontrolowali dokumenty. Za pierwszym razem się okazało dodatkowo, że mam mandżur w postaci laptopa, co go wziąć nie mogę, bo nie ma w ambasadzie depozytu na takie gadżety. Zaraz po wejściu zarekwirowali mi telefony komórkowe oba dwa i potem to już było tylko czekanie. Przedostatnie, trzecie czekanie, takie było już nadzieję dające. I gdy już prawie miałam tam podejść i pani w okenku miała mnie wypytać o dokumenty, to weszła wycieczka ze wspólnoty chrześcijańskiej i zostali obsłużeni bez kolejki. Wszyscy wystrojeni jak stróż w boże ciało. z takim zawistnym uśmiechem gorliwego katola, któremu radość sprawia to, że bliźni bardziej zpatałaszeni czekają w zwyczajnej kolejce. Nic to. W końcu się udało. Przeszłam przedostatnią kontrolę i mogłam spokojnie spocząć w fotelu na najbliższe dwie godziny. I wtedy się okazało, że do czytania mam nic. Zajęłam się liczeniem stosunku ilość numerków/czas i wyliczyłam sobie, że przed 13.00 powinno być już po. Panią obok o kosherzeitung poprosiłam, więc i zajęcie się znalazło. Potem pan śmierdzący, któren siedział obok, zagadał i tak jakoś na rozmowie czas upłynął. Wybił numerek 146 i żwawym krokiem ruszyłam do dzieła. Rozmowa trwała 30 sekund i usłyszałam, że taka łaska na mnie spłynęła, że se mogę przez najbliższe 10 lat do USA jeździć do woli.
Mam nadzieję, że nie inwigilują bloga :)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

No to gratuluję!