25.10.10

oliwa sprawiedliwa - karma

Tego dnia padał deszcz. Jak co rano (prawie) jechałam ulicą Sobieskiego w Sopocie i jak co rano (prawie) miałam wysadzić C na przystanku, ale klasycznie się zapędziłam. I kiedy Cypis krzyknął "tu", automatycznie zjechałam do wysepki autobusowej, nie bacząc na, jak się okazało później, kałuże. Przy przystanku stała Pani Starsza, na ławeczce siedział Pan Starszy i kiedy już ta woda się polała w całej okazałości na tych państwa, a mnie udało się zatrzymać warzywniak, C krzyknął:
- Spierdalamy! Przecież ten Dziadek z Babcią zabiją mnie parasolką!
No i odjechaliśmy.
Miałam wielki wyrzut, bo przecież nie chciałam ochlapać Tych Państwa.
Kilka dni później. Sobota rano. Wracamy z Z z prawie pustego bulwaru. Z pcha wózek. Ja idę tuż obok. Podjeżdżamy pod podjazd. Powolutku mija nas Dziadzio rowerem. Niestety zahacza o moją rękę w takim miejscu, gdzie zawsze boli. Patrzę dziadku głęboko w oczy. Dziadek przeprasza, ja też przepraszam. Wielki błękit ma dziadek w oczach, a ja - na ręce.

2 komentarze:

bookerbus pisze...

ładne:)

Gippius pisze...

dzięki:)
piszmy, choć nie czyta nas sam wiesz kto