27.10.08

I dzien w raju Macka Boryny

Dluga droga do wujka Sama. Najpierw opoznienie na Okeciu - 3h w oczekiwaniu na samolot linii lot (slogam se powinni zmienic na "z lotem - potem". Potem na JFK rzeznia totalna - 2,5h w kolejce do pana Imigration Officer, ktory wyjatkowo nie byl ani Hindusem, ani Latynosem, tylko takim raczej Euroamerykaninem. Zadne to pocieszenie, ze byl sympatyczny, skoro musialam na niego czekac 2,5h!!!
A teraz obudzilam sie juz w Hameryce. Co na to wskazywalo, poza swiadomoscia? Po pierwsze, amerykanskie okno, co to czlowiek sie zawsze bedzie zastanawiac, jak je uchylic. Po drugie, ulica przed domem szeroka jak Wladyslawa IV, a mimo wszystko z jednym pasem ruchu. Po trzecie, kurki w umywalce - paranoja jakas. Wymyslilismy im lepsze kurki, a oni nie kumaja, ze trzeba zmienic. Po czwarte, wlaczniki swiatla na takiej wysokosci, co tylko u K na chacie mozna zobaczyc (zdaje sie, K, ze Pan P. odwiedzil byl antkowa hameryke i czerpal stad swoje wnetrzarskie inspiracje).
Ide ogladac grubasow (mieszkamy w New Jersey, wiec jest ich tu paru)na pocieszenie.
I nuce sobie melodie: New York I love you...

4 komentarze:

gapminded pisze...

...but you're bringing me down... ;)
(wiesz, to ta zawiść)

Anonimowy pisze...

Kurcze no. Pierwszy dzień dopiero a ja już tęsknię. Się trzym, szefowa:)

Anonimowy pisze...

ja się nie staram o podwyżkę, ale niech będzie,że też tęsknie

Anonimowy pisze...

Ja się o podwyżkę nie staram wcale, o awans tylko ;)