27.9.10

piknik!!!

Nastał przelistopad. Przepada i są przekałużę.
Wczoraj pojechaliśmy za miasto. Znaleźliśmy piękne jeziorko niemal bez człowieka obcego. Niemal, bo był tam rowerzysta albo dwóch. Zresztą jeden z nich jechał przed nami i nie dawał się wyprzedzić. A potem, jak zawróciliśmy, to obejrzał się tylko za nami i miał taką jakby naganę w tym spojrzeniu. Zaparkowaliśmy w lesie i oddawaliśmy się błogiemu leżeniu na kocach, popijaniu D i podjadaniu różnych pysznych takich (Iza - guacamole miszcz). Błogostan skończył się, kiedy przyjechał pan "stary hippis" na rowerze i oświadczył nam, że za wjechanie na teren rezerwatu grozi 470 peelenów. Spytał też, czy wiemy, że do lasu wjeżdża się tylko oznaczonymi drogami. No to ja nie wiedziałam. Pomyślałam sobie, że łatwiej by było, żeby ustawiali znaki zakazu wjazdu niż znaki pozwolenia wjazdu. Nic to. Spakowaliśmy mandżur i przenieśliśmy się na grzybobranie, w którym grzybów zebrałam ja zero - nic - nul - nothing.





























Brak komentarzy: