16.9.10

wpizdu rzeczy tryliard

Remont trwa. Hiperrobociarze przenieśli się do N A S Z E J części mieszkalnej. Zabrali się za grzyboześcianybranie poprzez tynków odkuwanie i grzejnikiem suszenie. C postanowił ewakuować całą zawartość kuchnio-łazienko-dużego do swojego pokoiku. I teraz mamy tak, że cały mandżur kuchenno-łazienno-dużowy zamieszkał na 18 metrach kwadratowych naszej podłogi. Zamieszkał dzięki C, gdyż ja integrowałam się we wsi Łapino. Pozostały tylko dwie szafki kuchenne, a właściwie ich zawartość. Najpierw C dostał opierdol, że skąd my mamy tyle leków i po co. Usłyszałam, że to moje leki. Eche, akurat, prawda gówno. Że niby to są moje leki, jak ja nie choruję??? w szafce mieszkało 5 rodzajów serwetek, 800 rodzajów tabletek, 50 kubków plastikowych, sztućców, talerzy i misek. I wcale nie przywołało to wspomnień o grylu. O nie! Otwarcie drugiej szafki było jak otwarcie puszki pandory. Zdałam sobie sprawę z tego, że mamy 12 naczyń żaroodpornych, przy czym niektóre z nich są takie same (to powstało na skutek połączenia dwóch gospodarstw domowych), 2 czajniczki do parzenia kawy, choć, jak wiadomo, od ślubu kawę robimy w ekspresie (a z tymi czajniczkami to jest takie kuriozum, że ten większy, to całkiem niedawno Bożena, matka moja, na moją własną prośbę przytargała), 4!!! komplety do fondue, a choć robimy ser, to zrobienie fondue nam się nie przytrafiło, ręczną oldschoolową maszynkę do mielenia mięsa, w której nigdy nic nie zmieliliśmy, patelnię taką jedną, co była mega schowana tak, że w ogóle nie wiedziałam, że ją mamy, nawet taką gównianą drewnianą deseczkę z rowkami, że niby się na niej lepiej pizze kroi (użyta za mej bytności razy zero), 2 sztuki opiekacza do grzanek, w tym jeden, co przecież nie można wyrzucić, bo się zgrabnie nazywa Ceynowa, ale nie żebyśmy z dwóch na raz kiedykolwiek korzystali.
I żeby było jasne - ja się nie chwalę, mnie od przybytku głowa boli!
I tyle mamy tych rzeczy super, a pastę od trzech dni C wyciska ledwo ledwo.

Brak komentarzy: