28.11.08

z cyklu historie z klatki B: ornaty J.

Zawsze uważałam, że moja klatka B nie była całkiem normalna. Klatka właściwie, jak to klatka, nie wiele różniła się od innych w czteropiętrowych blokach z betonowych płyt. Ale miała dość dziwnych mieszkańców.
Żył sobie w tej klatce pewien J. wraz z rodzicami i bratem młodszym. I J. w dzieciństwie miał zajawkę, niespotykaną miał tą zajawkę. Otóż J. chciał zostać księdzem. No i nie ma w tym właściwie nic dziwnego. Dzieci mają różne marzenia. Ale w marzenia J. zaangażowała się jego mać. A że dobrze szyła, to szyła dla J. ornaty, sutanny, komże, by J. czuł się jak ksiądz z prawdziwego zdarzenia. Wielokrotnie znajomi, którzy wspinali się na drugie piętro do nas pod piątkę, słyszeli, jak J. odprawiał msze. Ale nas, dzieciaków, wcale to nie dziwiło. Wręcz przeciwnie. Zaangażowaliśmy się w zajawkę J. Braliśmy udział w jego mszach świętych. Kaplicę urządziliśmy w Klubie w Wózkarni. Zarówno Klub jak i Kaplica były przedsięwzięciami nielegalnymi. I ciekawe, że w tej samej wózkarni jednego wieczora graliśmy w karty, a innego J. odśpiewywał Ewangelię według św. Marka. Bo J., trzeba przyznać, śpiewał pięknie i angażował się we śpiew swój bardzo. Kazania miał też J. ładne. I raz nawet wielkie wydarzenie miało miejsce w naszej Kaplicy. Ślub, mój pierwszy i ostatni ślub, z W., który był moim chłopakiem podówczas. Udzielił nam go J. ...

2 komentarze:

Unknown pisze...

E tam zaraz ostatni...

Gippius pisze...

o to idzie, że z W już więcej ślubów nie chcę. przez te 20 lat straaasznie urósł