1.11.08

traktat o jedzeniu - cz. I

Jemy tu duzo. Dobrze tu jemy. Jemy tu duzo i dobrze, moze nawet za duzo i za dobrze. Mysle, ze od przyjazdu dalismy rade zjesc jakas zgrzewke czerwonej i czarnej fasoli. Bo fasola jest wszedzie - we sniadaniu, we lunczu i we kolacji. Potem fasola jest w odchodach, etc., etc. Mysle, ze dwie puszki fasoli odlozyly mi sie w boczkach.
Najbardziej zaskakujace bylo dzisiejsze sniadanie. Znow, wiedzeni stara dobra zasada, ze sniadanie powinno byc konkretne, nie dalismy sie namowic na zadna owocowa szmire. Poszlismy w konkrety. Najwiekszym konkretem bylo to, co dostal C. Fasola, skladnik konstytutywny kazdego posilku, jak wspomnialam wczesniej, naczosy, salatka i olbrzymia ilosc stekow z wolowiny. Takie sobie skromne sniadanko malutkich Aztekow. C. jest oczywiscie dzielny, wiec podolal zadaniu. Moj zas skromny omlecik z serem i szpinakiem blado wygladal na talerzu w porownaniu z jego habanina.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

hmmm, po fasoli to i pyrknąć sobie można zdrowo... :) ach, zazdroszczę tego słońca i słońca i lenistwa błogiego