29.1.08

oczywista oczywistość - apel do przyjaciół

Stwierdziłam dziś brak weny. Zasugerował mi A., żebym o nim napisała. No to napiszę. Ale żeby się innym przykro nie zrobiło, to napiszę o wszystkich moich przyjaciołach, co dają mi moc i napęd do życia. Kiedyś J. powiedziała, że gdyby nie to, że ona tak z tymi ludź mi cały czas gada i się spotyka, to może i ona by więcej sobą reprezentowała. I na początku, nie zastanawiając się za bardzo, co, jak wiadomo, mam w zwyczaju, przytaknęłam. Se pomyślałam o J. intelektualistce. Obrzydzenie mnie nie wzięło, nie. No i się zastanowiłam chwilę i doszłam do wniosku, że z J. tak się ta inteligencja emocjonalna wylewa, że tylko z niej pić i pić. I zmierzam do tego, że to ludzie dają moc i chęci, i siłę, i power, i radość, i inne takie pewnie też. Wywód zakończę tak: dzięki Wam reprezentuję więcej.
Wyloozka :)

28.1.08

armagiedon i sprawiedliwość

Weekend odhaczony. O ironio! Niech mi ktoś powie, jak to może być tak na świecie, że się weekend zaczyna, człowiek wychodzi z roboty i armagiedon go spotyka i z bańki mu pociąga na ten weekendu początek. Dwa dni armagiedonu na skalę totalną. Deszcz pada w poziomie, a w zwyczaju miał w pionie. Wiater pizga z mocą niemiłosierną i to zawsze w twarz. Fura C zakopuje się w błocie w samym środku nocy. Apokalipsa.
A w poniedziałek, jakgdyby nigdy nic, jakgdyby pogoda se w ogóle w kulki nie poleciała, słoneczko na błękitnym niebie świeci, a ja z nosem w klawiaturze siedzę w biurze, co mi się go ostatnio nie udało podpalić.

25.1.08

Rana postrzałowa i spalenizna biurowa

Seria nieszczęśliwych wypadków zaczęła się wczoraj około 23.00, kiedy to wyrwałam się, żeby pozmywać. Wiedziałam, że nie jest to najlepszy pomysł, bo to zmywanie do szczęścia nikomu jakoś nie jest potrzebne. Ale pomyślałam, że jeśli brudy zalegną w zlewie na 3 dni, to potem będzie jeszcze tylko gorzej (choć wiem z doświadczenia, że też się da). Najpierw stłukłam szklankę - spadła zwyczajnie. Pomyślałam: na szczęście się szkło tłucze. Potem, jak pokal zmywałam, to się on był rozpękł i pokaleczył mi dłoń. Krew ciekła wartkim strumieniem. A jak ją próbowałam ustami zahamować, to miałam przed oczyma czerninę i wiedziałam, że jej nigdy nie spróbuję.
Zadzwoniłam do C. - nie odebrał, potem do K., która w ogóle miała wyłączony telefon. Następnie przyatakowałam Zienkę (właściwie nie wiem po co dzwoniłam, ale z rozpędu chyba, bo na początku to mi się wydawało, że się na śmierć wykrwawię). Kapitan M. chiał mnie wieźć do szpitala :) No ale krwawić przestałam.
A dziś rano, chciałam sobie w mikrofalówce podgrzać pitkę. I zapomniałam, że ją podgrzewam. W całym budynku zaczadzone, alarm wyje na maxa - normalnie czad sensu stricte :)
Ale żyję i nie wiem, co mi się jeszcze może przytrafić...

23.1.08

myślenie nie do końca jest mi obce

Ja trochę zgapię od K. i też se wróżbę z Lublina chińską opublikuję:

Masz w sobie pomysły, które doprowadzą Cię do bogactwa. Zachowaj równowagę w działaniu, a spełnisz wszystkie zamierzenia.

I weź to teraz zinterpretuj, panie. Co to za równowaga jest? Chyba ja jej nie mam.

Ogólnie to o mysleniu miało być. K., przyrównując mnie do Czesia, zawsze podkresla, że ja nie myslę, bo i nie mam na to czasu. I może nawet jest w tym trochę prawdy, że ja tak bardziej intuicyjnie postępuję w tym swoim życiu. Ale zauważyłam pewną zależnosć. Jesli będę chodzić na basen, to i mysleć zacznę bardziej (no niestety, droga K., wiem, że ja od tego myslenia brzydnę). Bo jak człowiek tak godzinę w tej wodzie kończynami pracuje, to nie może se tak po prostu zadzwonić do kogos albo się z kims spotkać. Na siebie się jest skazanym i na towarzystwo własnej głowy. Najbardziej z tego całego myslenia przeraża mnie wizja, że na tym basenie tak brzydnę, choć idę, z założenia, po zdrowie.
Ale, jak już w poprzednim wpisie postulowałam, bym chciała regularnie pływać i ... mysleć.

basenowy zryw

Co jakis czas pojawia się taka mysl, że by chciał człowiek być bardziej wysportowanym, bo plecy bolą, bo tłuszcz brzuch obrasta. I zrywu wtedy dokonuje człowiek, że popływać idzie. I wtedy sobie obiecuje, że będzie tak regularnie czynił i dni sobie wyznacza, że we wtorki i w czwartki, że nieodwołalnie własnie wtedy. No i to drugie wyjscie jakos tak nie następuje regularnie.
Pamiętam jak z R. i J. chodzilismy naprawdę regularnie i to prze kilka miesięcy. Więc może jednak się uda...

22.1.08

dni kultury qeerowej

Tak to się chyba nazywało. Miejsce akcji - Faktoria. Nigdy tam nie był człowiek, a być powinien. No bo jak to, tak do klubu branżowego nie pójć. Wspomnienie "Enzymu" sprzed lat... TO NIE TO SAMO! Trójmiejskie zaangażowane srodowiska homoseksualne zorganizowały w Faktorii żenadę roku 2008.
Poziom wystepów porównywalny z amatorskimi zespołami piesni i tańca rodem z MDKu w Rumi. Choć C., który był dzień wczeniej, w piątek, na projekcji filmu branżowego, mówi, że w Rumi był kiedys na przeglądzie filmów amatorskich i poziom ich był dużo wyzszy.
Ja nie wiem, może to ja zbyt wiele wymagam, a inni nie mają takich wymagań...

20.1.08

Dziewczyna spod bloku i fryzjerka zza rogu

Sonię Bohasiewicz kupiłam w całości. Z całą menażerią: cyrkiem spod bloku, niedoszłą przedszkolanką, tipsami i fajkiem (tak, tak, oni tam we Warszawie mówią fajek a nie fajka) między palcami. Autentyczność to jej cecha konstytutywna. Tak samo autentyczny jest wywiad. I to nie za sprawą pytań, tylko odpowiedzi. Hanka B. z Pragi i Sonia z Żor.
Hanka, B. dziewczyna praskiego króla, fryzjerka z własnym zakładem. Sonia, dziwok, który stał się na chwilę dziewczyną z Pragi. W rycerskiej zbroi z tipsów, tlenionych włosów i kiecek Hanka B. żyje na swoim podwórku. „Jak będziesz miał kaprycho, to wpadnij
do mnie” - mówi królowa praskiej kamienicy do młodego fotografa, „Tipsiory! Były tak długie, że nie mogłam normalnie spuścić wody w ubikacji” komentuje Sonia paznokcie filmowej Hanki.
I tak naprawdę zakład fryzjerski cycatej blondyny ("Jak zastawić pułapkę na cycatą babkę" podziękujmy autorom za uchronienie nas przed tą nazwą) znajduje się za rogiem, choć małej Sonii pod trzepakiem nie użyczysz. Ale mogłaby stać jeszcze kilka lat temu, pod blokiem z wielkiej płyty na betonowym chodniku. Czasem miałaby poobcierane kolana. Tak samo jak Hanka. Tyle że dziś Hanka miewa obitą twarz. Bo Rysiek wyszedł
z więzienia. Sama Hanka gorzko mówi do fotografa, że przecież prawdziwy facet to musi uderzyć. Hanka wplątuje się w toksyczną relację, dla wzmocnienia zbroi, chce jeszcze bardziej się w niej zasklepić. Aż do momentu, kiedy w kamienicy pojawia się fotograf.
Co tak naprawdę decyduje, że Hanka zakochuje się w fotografie (nawet mi się nie chce pamiętać jego mienia) – nie wiadomo. Bo w tym filmie dużo jest Hanki, prawdziwej Hanki z Pragi – równie autentycznej co Sonia Bohusiewicz w Żorach wychowana.
I choć słabe ponoć to kino polskie i żadnej w nim tezy nie ma, to ja się cieszę. Po stokroć się cieszę, że Sonia stworzyła taką Hankę z Pragi, co by mogła na Łąkowej mieszkać albo i na Szmelcie. I więcej takich filmów, więcej takich wywiadów.

18.1.08

że nie wiem nic

Zapodam szkudlarowy tekst, bo nie wiem nic. I jest wokół ten rzeczy niepokój..
Na zdrowie wieśniackie reggae
najpierw jeden numer w ramach miłości do J:


i taki numer ogólny
se spać idę:

ku chwale korporacji

W ogóle to się chcę wytłumaczyć z zaburzonej częstotliwości wpisów. Wynika ona przede wszystkim z tego, że się nie da w pracy jakoś ostatnio tych wpisów robić. Po pierwsze, mało czasu, po drugie, problemy techniczne.
Ale o korporacji miało być. No więc pracuje w tej korporacji w charakterze manadżeżyny, jak mawia Kuba, i nie wiem, jak można tak żyć życiem nagrzewnic, jak to czyni chociażby NKK.
K. pisze o swojej korporacji w kategoriach fabryki. No bo jest to fabryka. Człowiek przychodzi, robi, co należy, albo i nie, i wychodzi. Ale ja nie wiem, czy to jakiś mój defekt jest, że się w korporacji nie kocham, czy to zawsze już tak będzie, że robię swoje i zapominam. Bo ja też nie wiem, czy tą pracą trzeba żyć po pracy. W ogóle to ja nic nie wiem.

15.1.08

Ago agere! (nie wiem, czy tak się to pisze)

K. podjęła dość ważki temat na swoim blogu. Że ja jej powiedziałam, że ona wycofana jest. Bo jest. Ale przecież ja tego nie wartościowałam zupełnie. Ja nie wiem, może to właśnie trzeba być takim wycofanym jak K.
Ja, jako jednostka hiperspołeczna, na serio cały czas pławie się w tych ludziach. I ma rację inna K., że nie mam czasu się zastanowić. Bo do decyzji potrzebny jest mi impuls. I wiem, że nawet jeśli część z tych decyzji jest błędna, to szybkość podjęcia pozostałych pcha mnie do przodu. I też wiem, że ja się już nie zmienie choćby nie wiem co się miało stać.
I to nie jest K., która pierwsza śmieje się z tej mojej hiperspołeczności, bo śmiał się pierwszy mój brat. I taką siebie muszę pokochać, i taką siebie kocham. Choć chciałabym czasem pysk mieć zamknięty i aparycję subtelną, bo trawnik u sąsiada jest zawdze bardziej zielony.

14.1.08

Sen rezerwatu

Dotarliśmy na "Rezerwat" - my, czyli ja i C. Czy warto? Jak na moje warto. Z kilku powodów. Pierwszy powód to Hanka - najbardziej autentyczna postać całego filmu. Nie żeby banda podwórkowych pijaczków mnie nie przekonywała. Bynajmniej. Ale to Hanka mnie kupiła po całości.
W śnie rezerwatu pojawiły się jednak inne postaci. A mianowicie dwóch fachowców od wszystkiego. Niestety nie śnili mi się w jakichś takich super okolicznościach. Śniło mi się, że chcą mnie ... zgwałcić! (może to moje ukryte pragnienia???) Obudziłam C., krzycząc przez sen gromkie POMOCY!!!!
Przedstawiam Wam Hankę:

11.1.08

znajdź dziesięć podobieństw

Ja myślę, że to już moje czwarte podejście do tego wpisu jest. I po prostu dziękuję swojej wytrwałości, bo dziś prawie rzuciłam to blogowanie w cholerę.
To jest zadanie do czytelników, jeśli tacy istnieją.
Otóż mnie cały czas prześladuje ta kwestia podobieństwa do Czesia. W związku z tym załączam zdjęcie swoje i czesiowe i proszę o podanie 10 podobieństw. Dla zwycięzcy przygotowałam nagrodę niespodziankę.
Dzień dobry.

9.1.08

ZETENPE = PIEMES

No mam to. Mam to jak co miesiąc. I nie mogę się tego pozbyć. Ale wcale nie jest mi z tym dobrze. Nagle samoocena spada do zera, a winni są najbliźsi. Na nich najłatwiej winę zrzucić, bo wiedzą najwięcej i często są najbliżej.
Być kobietą, być kobietą... M mówi, że ona w ogóle nie ma tego. Jak? Jak to możliwe, że nie ma? Się mi zdawało, że solidarnie wszystkie cierpimy. Ze nas ten ból psychofizyczny genderowo ogarnia. Ale nikt się nie chce z członkiem ZNP solidaryzować, o nie! Brak jest zrozumienia dla ludzkiego cierpienia.
I ja w tym Nowym Pięknym Roku postanowiłam walczyć z tematem. Ale to się nie uda. To już jest immanentną częścią tej mojej posranej płciowości.
Dążmy jednak do doskonałości.
Takie coś mi się na myśl rzuciło. To foto z kościółka, co go Hundertwasser (czy jak mu tam dokładnie) zaprojektował.

8.1.08

Anawa

Mama, przeczytawszy tytuł, pomyślałaby, że będzie o Grechucie. A nie będzie. Choć szanuję, rzecz jasna.
Będzie o klubie, na którego szyld wielokrotnie patrzyłam, przemierzając Warszawską ulicę, a jeszcze częściej patrzyła nań K. I się skusiła, przeczytawszy o koncercie super pankowego bandu rodem gdzieś tam ze Skandynawii, i mnie powiodła na pokuszenie. Po wysoce kulturalnej rozrywce w Teatrze Wybrzeże (Grupa Laokoona - kto nie był - niech idzie, bo spektakl w dechę) koleżanka J. przywiozła nas do Anawy wrót, nie do końca chyba wierząc, że my tam wejdziemy. Po dychu uiściłyśmy za wjazd i taki odór ciucha rzadziej pranego we mnie uderzył i zaduch taki trochę harcerski (nie to co w klubach, wypindrzone lowelasy i wylansowane panny). Bo ludzi wiele, a klub przestrzennym nie był. Załapałyśmy się na parę numerów polskiej, zdaje się, grupy jakiejś. Ale właściwie, jak Duńczycy weszli na scenę, to różnicy wielkiej nie było. Pogowałyśmy jak szalone, ale po paru numerach ja jednak (jestem od K starsza o 9 miesięcy - może to dlatego) już wyjść chciałam, bo zaduch żyć nie dawał.
I co mnie zadziwiło najbardziej, że PUNK'S NOT DEAD!!!!

7.1.08

Oko loco

Ktoś kiedyś zachwycał się moim kolorem oczu. Jedna tylko osoba taka była. Niestety już się nie zachwyca. Gdybym miała photoshopa, to bym usunęła sobie te zmarchy, a tak przedstawiam obraz rzeczywisty.
Ja to bym chciała mieć to oko jakieś takie konkretne. A nie, że nie wiadomo, czy ono jest zielone, czy niebieskie, czy szare może jednak.
Mówią, że oko odzwierciedla duszę. No to ja się pytam, że niby co ja mam? Duszę jakąś taką niekonkretną? Ojoj, biedny Czesio. K. twierdzi, że bardzo jej Czesia przypominam, że przez oczy przede wszystkim :)
Oto oko:

Kilka fotek

Dla uwiarygodnienia swojej historii zamieszczam kilka fotek z zakonu, żeby nie było, że ściemniam czy cuś.







Budynek klasztorny i kościółek pochodzą z XVI wieku. Zespół klasztorny to coś na kształt sanktuarium maryjnego - bardziej nasze Swarzewo niż Jasna Góra, rzecz jasna.
I ja myślałam (o, głupia), że zakon braci mniejszych (czyli Franciszkanów w brązowych habitach) jest progresywny. No wiecie, niby kler to kler, ale ja myślałam o tym klerze w innych kategoriach. Miałam takie wspomnienie z dzieciństwa, kiedy ksiądz Mroczyński włączył nam film o św. Franciszku, który wyrzuca dywany i różne bogactwo z domu swego ojca. Tymczasem rzeczywistość raczej mnie przytłoczyła. Na pytanie o redemptorystów i Radio Ma Twarz nie usłyszałam ani słowa nagany. Potem się jeszcze dowiedziałam, że PEPSI to Żydzi, a Coca-Cola to świadkowie Jehowy.
Ręce opadają normalnie.

4.1.08

Gwardian - wiecie kto to taki?

Jak pomyślę o ostatnich nartach, to jakoś z automatu przychodzi mi do głowy Gwardian właśnie. Gwardian - to przełożony w zakonie franciszkańskim. Bo i w takim miejscu mieliśmy noclegownie.
Dla mnie Gwardian to 140 kg żywej wagi i komunikatywność na poziomie kamienia. Najbardziej traumatyczne przeżycie związane było z naszą kulturalną wizytą u G. i tradycyjną lampką szmpana po godzinie 0. Poszliśmy tam dość chwiejnym krokiem, bo i strach nas ogarnął i imaginacja, a zwalczyć je postanowiliśmy wódą. Wcześniej cały czas opowiadaliśmy sobie o strasznym Gwardianie. Przyszliśmy do dziupli Gwardiana, gdzie przywitał nas hałas dobiegający z zajebiaszczej plazmy z zestawem kina domowego (franciszkańskie ubóstwo). Po kolei podchodziliśmy do Gwardiana (140 kg żywej wagi, 170 cm wzrostu)i życzyliśmy wszystkiego najlepszego, a on nie raczył nawet wstać, tylko kiwał głową, ale to też ledwo, bo mu tusza nie pozwalała. Stanęliśmy w rzędzie całą szóstką. A Gwardian powiedział do Jozue (brat Gregora), z dezaprobatą patrząc na Gregora czarne kędziory: "byś go do fryzjera wysłał". I na tym zakończył swoje występy. Potem już tylko siedział i wzrokiem przeszywał C., który to na ochotnika usiadł obok, czego potem oczywiście żałował niezmiernie, bo bok twarzy miał wzrokiem Gwardiana sparaliżowany za sprawą chyba całusów, co je nieopatrznie na drugiej połowie twarzy czasem składałam.
A potem tośmy się gapili w ten zestaw kina domowego, jak się Kraków bawi, jak Poznań, a jak Gdańsk. Gregor z pewnym lękiem przerwał to nasze bezmyślne patrzenie się w pudło i powiedział, że my to Bóg zapłać, ale już pójdziemy.

Reaktywacja

No ja chciałam powiedzieć, że to nie jest tak, że o tym blogu zapomniałam. Nie, nie, nie. Bo to było inaczej zupełnie. Najpierw święta - Bory Tucholskie - raczej hołd kulturze gastrycznej niż sztuce memuarowej. A potem to już nartki - Maria Lankowitz - Austria:) I o tym będzie w czasie najbliższym. Teraz zaś oddam się pracy na rzecz kapitalizmu!