25.1.08

Rana postrzałowa i spalenizna biurowa

Seria nieszczęśliwych wypadków zaczęła się wczoraj około 23.00, kiedy to wyrwałam się, żeby pozmywać. Wiedziałam, że nie jest to najlepszy pomysł, bo to zmywanie do szczęścia nikomu jakoś nie jest potrzebne. Ale pomyślałam, że jeśli brudy zalegną w zlewie na 3 dni, to potem będzie jeszcze tylko gorzej (choć wiem z doświadczenia, że też się da). Najpierw stłukłam szklankę - spadła zwyczajnie. Pomyślałam: na szczęście się szkło tłucze. Potem, jak pokal zmywałam, to się on był rozpękł i pokaleczył mi dłoń. Krew ciekła wartkim strumieniem. A jak ją próbowałam ustami zahamować, to miałam przed oczyma czerninę i wiedziałam, że jej nigdy nie spróbuję.
Zadzwoniłam do C. - nie odebrał, potem do K., która w ogóle miała wyłączony telefon. Następnie przyatakowałam Zienkę (właściwie nie wiem po co dzwoniłam, ale z rozpędu chyba, bo na początku to mi się wydawało, że się na śmierć wykrwawię). Kapitan M. chiał mnie wieźć do szpitala :) No ale krwawić przestałam.
A dziś rano, chciałam sobie w mikrofalówce podgrzać pitkę. I zapomniałam, że ją podgrzewam. W całym budynku zaczadzone, alarm wyje na maxa - normalnie czad sensu stricte :)
Ale żyję i nie wiem, co mi się jeszcze może przytrafić...

Brak komentarzy: